2016-11-02 17:30:00
Wojciech Staniec

Odrzucił oferty z Magdeburga i Berlina, przeszedł 12 operacji. Nie boi się nowych wyzwań

Przez całą karierę zdrowie nie oszczędzało Tomasza Rosińskiego i z powodu kłopotów z kolanem w wieku 32 lat musiał przedwcześnie skończyć karierę. To jednak nie oznaczała rozbratu z piłką ręczną, gdyż podjął się dwóch nowych zadań. Teraz „Rosa” jest asystentem trenera i komentatorem telewizyjnym.

 

Co jest trudniejsze, bycie zawodnikiem, trenerem, czy komentatorem?

 

- Widzę, że zaczynamy z grubej rury (śmiech). Najłatwiejsze jest być zawodnikiem, bardzo mi tego brakuje. Do końca nie mogę się pogodzić, że musiałem skończyć karierę z powodu problemów zdrowotnych. Pojawiła się taka szansa, że zostanę drugim trenerem w Nowym Sączu. Przychodziłem pobawić się z dzieckiem, a pani trener zaproponowała mi taki układ, więc pomyślałem: „czemu nie, spróbuję i zobaczę jak to będzie”.

 

I jak to jest?

 

- Udzielam się od jakiegoś miesiąca, staram się pomagać. Jeżeli pani trener nie może poprowadzić zajęć z różnych względów, to nie ma problemu, bo ja i tak jestem. Mogę poprowadzić trening, niezależnie od tego, czy jest on normalny, czy jakiś taktyczny.

 

Piłka ręczna kobiet to inny świat niż męska?

 

- Jeżeli chodzi o stronę taktyczną to trzeba poświęcić więcej czasu kobietom, więcej tłumaczyć. Nie zawsze wszystko wychodzi, ale myślę, że z biegiem czasu – pomimo że te wyniki nie są jeszcze zadowalające – to ten zespół będzie grał lepiej. Jest w nim potencjał, możliwe, że jest za mało rotacji w składzie, ale mam nadzieję, że niedługo się to zmieni.

 

Siedziałeś już na ławce trenerskiej w nowej roli?

 

- Jak na razie byłem w dwóch sparingach ponieważ mam drugą pracę, jestem komentatorem w NC+. Już wcześniej miałem ustawione terminy i nie chciałem z nich zrezygnować. Zawsze się składało, że kiedy był mecz, to mnie nie było. Teraz staram się już tak układać grafik, żeby być tutaj i tutaj.

 

Jakim jesteś typem trenera?

 

-Trzeba innych zapytać. To jeszcze za wcześnie, abym mógł się ocenić.

 

Krzyczysz na żonę?

 

- Staram się być obiektywny. Jeżeli widzę, że coś żona zawali to staram się ją traktować jak inne zawodniczki, a czasami wychodzi tak, że nawet gorzej.

 

Później nie ma w domu pretensji?

 

- Staramy się nie przenosić piłki ręcznej do domu, jednak to jest bardzo trudne. I czasami te tematy z hali przenosimy do domu.

 

Jak już wspomnieliśmy jesteś też od niedawna komentatorem NC+. Nie było tremy przed debiutem?

 

- Pierwszy raz komentowałem mecz Górnika z Chrobrym. Miałem sporą tremę, bo to coś zupełnie nowego. Wcześniej udzielałem wywiadów, ktoś się o coś zapytał, a ja odpowiadałem. Teraz sam z siebie muszę powiedzieć coś ciekawego, żeby widz nie miał pretensji i to musi być dla niego jeszcze interesujące. Myślę, że to kwestia przyzwyczajenia i innego nastawienia. Z każdym kolejnym meczem jest coraz lepiej.

 

Nie podpaść widzom, to jedno, ale musisz też uważać, żeby nie podpaść kolegom z boiska. Nie był ktoś zły, że go np. skrytykowałeś?

 

- Koledzy raczej dzwonią i mówią, że zawsze powiem coś ciekawego.

 

 

Po zakończeniu kariery od razu wziąłeś na siebie dwie nowe rzeczy. Nie było myśli, żeby odpocząć np. rok?

 

- Też tak myślałem. I ogólnie na to się zapowiadało. Czułem się przybity, musiałem skończyć karierę i nie widziałem większych perspektyw. Szybko pojawiła się propozycja z NC+. Zadzwonił Piotrek Karpiński i dał mi kilka dni do namysłu. Już podczas tej rozmowy nie miałem się nad czym zastanawiać, bo to jest bardzo fajna praca. Cały czas gdzieś jeżdżę, komentuję i jest przyjemnie. Oferta z klubu z Nowego Sącza też pojawiła się spontanicznie i pomyślałem: „czemu nie!?”.

 

Lepiej się komentuje mecze Superligi, czy Ligi Mistrzów?

 

- Jest mi to zupełnie obojętne. Do każdemu meczu staram się przygotować i nawet jak nie znam jakiegoś zawodnika to googluję go, aby później nie popełnić jakiejś gafy.

 

Jak się przygotowujesz do meczu?

 

- Muszę się szczerze przyznać, że czasem nawet nie muszę się przygotować, bo składy zmieniają się dość wolno i znam zawodników. Przez te lata, które grałem zdążyłem poznać wszystkich w naszej lidze. Cały czas śledzę wyniki i mam ułatwione zadanie.

 

Z komentatorką lub trenerką wiążesz swoją przyszłość?

 

- To jest pytanie, które zadaję sam sobie, ale w tej chwili nie jestem na nie wstanie odpowiedzieć.

 

Przejdźmy do tematu kariery. Była ona bardzo udana, ale cały czas dokuczały ci kłopoty zdrowotne, głównie z kolanem.

 

- Miałem też problemy z innymi częściami ciała, ale te kolana były moją największą zmorą. Teraz musiałem skończyć karierę z powodu tego kolana, które jest teoretycznie lepsze, bo miałem je operowane, tylko albo aż dwa razy. Nie mogłem do siebie dojść, groziła mi kolejna operacja. Nie chciałem się jej poddać, bo doktor powiedział, że może przynieść odwrotny skutek i będę się czuł jeszcze gorzej niż teraz. Możliwe, że moja kariera potoczyła by się zupełnie inaczej, ale jestem szczęśliwy z tego co udało się osiągnąć, że grałem na takim poziomie w Kielcach.

 

Tych sukcesów było bardzo dużo. Wiesz ile masz mistrzostw Polski i Pucharów?

 

- Bodajże po sześć.

 

Czyli uzbierało się tego dużo. Będzie co wspominać do końca życia?

 

- Człowiek zawsze chce więcej. Jednak dziękuję za to, że miałem taką możliwość.

 

Jaki moment zapamiętasz najbardziej?

 

- Moje pierwsze mistrzostwo Polski, gdy za trenera Wenty pojechaliśmy do Płocka, przegrywaliśmy już 1:2 i gospodarze szykowali oprawę, wydawało im się, że to już jest formalnością, zdobędą mistrzostwo i zawieszą na swoich szyjach złote medale. Po bardzo słabym trzecim meczu w kolejnym zagraliśmy rewelacyjnie, wygraliśmy wysoko. U siebie w piątym pojedynku nie mogliśmy wypuścić szansy z rąk. Wtedy cieszyliśmy się przed własną publicznością ze złota.

 

Na pewno też pamiętam nasze pierwsze Final Four. Gra tam to jest wielkie wyróżnienie. Rywalizuje się z najlepszymi zawodnikami na świecie. Awansować tam jest bardzo ciężko, a my za pierwszym razem już zdobyliśmy brązowy medal. To było niesamowite przeżycie, zupełnie inne. Też będę to dobrze wspomniał.

 

Ten piąty finałowy mecz o którym wspomniałeś przeszedł do historii, bo Vive zdobyło złoto po sześciu latach, a w trakcie pojedynku zgasło światło.

 

- Wtedy kiedy zgasło światło na parę minut przed końcem meczu, to wszyscy baliśmy się, że to spotkanie zostanie odwołane bądź przełożone na inny termin. A prowadziliśmy dość wysoko. Z niewiadomych przyczyn zrobiło się ciemno... Na szczęście wszystko udało się naprawić, dokończyliśmy mecz i świętowaliśmy mistrzostwo.

 

 

Rozmawiamy w dniu meczu Vive z Rhein-Neckar Loewen. Chyba dobrze wspominasz jeden mecz z tym klubem?

 

- Owszem, pamiętam. To było nasze pierwsze poważne granie i taki dobry wynik. Zremisowaliśmy na wyjeździe w ostatniej sekundzie. Od tego momentu wiodło nam się coraz lepiej.

 

Jesteś skromny, bo powiedziałeś, że zremisowaliście w ostatnich sekundach meczu.

 

- Bramkę w końcówce mógł rzucić każdy. Dostałem piłkę, graliśmy w przewadze, była okazja, wykorzystałem ją. Gdyby wykorzystał ją ktoś inny, to radość byłaby taka sama.

 

Miałeś pecha w reprezentacji. Byłeś pewniakiem do wyjazdu na kilka turniejów, a kilka razy z rzędu przydarzały się kontuzje.

 

- Był taki moment, że kilka razy pod rząd wszystko było w porządku. Przepracowałem przygotowania, grałem w klubie. Zawsze żartowałem sobie z kolegami, że jeżeli przychodzi feralny listopad lub grudzień to powinienem pójść do trenera i powiedzieć, że powinienem zrobić sobie wolne, bo w tym okresie zawsze coś się dzieje.

 

Jak teraz wygląda sytuacja z kolanem?

 

- Podejrzewam, że prędzej czy później będę musiał poddać się operacji. Cały czas muszę coś robić, ruszać się. Jak na treningach w Nowym Sączu jest mało zawodniczek to staram się wchodzić, grać, pomagać chociaż przez krótki moment. Później odczuwam to przez jakiś czas. Lubię chodzić pograć w tenisa, ale później cały dzień mam z życia wyjęty, bo kolano daje się we znaki.

 

Podobno strach z tobą grać w tenisa, bo można stracić zęby?

 

- Była taka jedna sytuacja, ale nie powiemy o kogo chodzi (śmiech).

 

Nie myślisz, żeby jeszcze kiedyś wznowić karierę?

 

- Raczej nie, bo to byłoby bardzo ryzykowane. Nie chciałbym zostać kaleką, bo już teraz nie czuję się zbyt dobrze. Z kolanami nie jest najlepiej. Już mam dość operacji, bo na stole u chirurga byłem dwanaście razy.

 

A ile lat grałeś w piłkę ręczną?

 

- Od czternastego roku życia.

 

Czyli 18 lat, a więc wychodzi średnio co półtora roku operacja.

 

- Za juniora nic mi się nie działo. W wieku 18 lat jeszcze w Zabrzu zerwałem krzyżówki i później co jakiś czas coś się zawsze działo, że musiałem mieć zabieg.

 

Miałeś przez te lata gry w piłkę ręczną ofertę, którą odrzuciłeś i teraz z perspektywy czasu żałujesz?

 

- Na pewno zawsze chciałem spróbować swoich sił w najlepszej lidze świata, czyli Bundeslidze i faktycznie były dwie takie oferty. Teraz już mogę zdradzić, że chodzi o Magdeburg i Berlin. Jednak zawsze była obawa, że długo tam nie pogram, bo jest mocniejsza liga. Chodziło głównie o moje zdrowie.

 

Skończyłeś karierę, zacząłeś robić dwie nowe rzeczy. Czego więc można życzyć ci na nowej drodze życia?

 

- Mimo, że już skończyłem grać zawodowo to na pewno zdrowia, które nie oszczędzało mnie, kiedy go najbardziej potrzebowałem, czyli podczas kariery. No i ogólnie powodzenia w życiu i zdrowia dla najbliższych.

 

Rozmawiał Wojciech Staniec