2023-08-12 21:38:31
Eryk Świrkula

Głośne transfery, znany trener, brak miejsca w Lidze Mistrzów. Absurdy systemu dzikich kart

Choć od ogłoszenia tegorocznych uczestników Ligi Mistrzów minął już ponad miesiąc, nie cichną echa niezadowolenia z decyzji podjętej przez Europejską Federację Piłki Ręcznej.

Klasowy trener, solidne transfery, wysokie możliwości finansowe, oddana grupa fanów. Jednym słowem – stabilność. To określenie najlepiej opisuje ostatnie dwa lata w wykonaniu Dinama Bukareszt. Mistrzowie Rumunii wygrywają mecze, które „powinni” wygrać. Co więcej, potrafią również napsuć krwi mocniejszym rywalom, mimo bycia z góry skazywanym na porażkę (chociażby w pierwszej kolejce sezonu 21/22, kiedy to wygrali u siebie z Kielcami). Niestety według EHFu to wciąż zbyt mało, żeby zasłużyć na dziką kartę, a co za tym idzie – miejsce w Lidze Mistrzów.

Aktualny sposób kwalifikacji do Ligi Mistrzów wzbudza wiele kontrowersji. Mała liczba drużyn i nie do końca jasny system przyznawania dzikich kart sprawiają, że co roku uznane w europejskim handballu marki muszą obejść się smakiem i rywalizować w niższej rangą Lidze Europejskiej. Obecny stan rzeczy ma pewnie swoje plusy. Czołowe zespoły co tydzień grają mecze na najwyższym możliwym poziomie co pozwala wciąż rozwijać się ich zawodnikom. To znaczy, prawie co tydzień. Bo mimo usilnego utrzymywania wizerunku Ligi Mistrzów jako rozgrywek wyłącznie dla elity, EHF regularnie podejmuje irracjonalne decyzje i dopuszcza do niej kluby widocznie odstające zarówno poziomem sportowym jak i ogólnie pojętym zainteresowaniem wokół klubu. Koronnym tego przykładem jest chorwacki HC PPD Zagrzeb.

Dla rozjaśnienia sytuacji zebrałem kilka statystyk dotyczących obu tych klubów. Pierwsza bardzo ważna, czyli procent wygranych meczów. Pod uwagę wziąłem pięć poprzednich edycji Ligi Mistrzów. Jak w takim razie przez ostatnie pięć lat zaprezentował się zespół z Zagrzebia? Na 70 rozegranych meczów wygrali zaledwie 12, a zremisowali 5. To znaczy, że ich współczynnik wygranych wynosi 17%. Nie brzmi to najlepiej, prawda? Dla porównania: Dinamo na 58 rozegranych meczów wygrało 24 i zremisowało 6, co daje nam 41% zwycięstw. Klub ze stolicy Rumunii nie uczestniczył w Lidze Mistrzów w sezonie 20/21, więc do obliczeń wykorzystałem sezon 17/18, żeby wziąć pod uwagę ich ostatnie pięć występów. Przewaga aż 24 punktów procentowych bez wątpienia jest znaczna. Ale przejdźmy dalej, do różnicy bramek. No bo w końcu mecz można przegrać, ale może się to stać po wyrównanej walce przez większość meczu i kilku słabszych minutach w końcówce, która zadecydowała o przegranej jedną czy dwiema trafieniami. Jak tutaj prezentują się oba zespoły? Różnica jest ogromna. Bilans bramkowy mistrzów Chorwacji wynosi aż -283! W dodatku w żadnym z branych pod uwagę sezonów nie udało im się zdobyć większej ilości bramek niż stracili. Ponownie o wiele lepiej wypada pod tym względem Dinamo Bukareszt – minus 59 trafień, w tym dwa sezony „na plus”.

Następne czemu się przyjrzałem, to frekwencja na hali. Tutaj pominąłem sezon 20/21 również w przypadku Chorwatów. Zastąpiłem go rozgrywkami 17/18 z prostej przyczyny: ze względu na pandemię mecze rozgrywano przy pustych halach. Poniższy wykres przedstawia średnią frekwencję na meczach Ligi Mistrzów w poszczególnych sezonach.

Jak widać, mimo o wiele lepszych wyników jeszcze 5 lat temu, u HC PPD Zagrzeb występuje ewidentna tendencja spadkowa. Natomiast Dinamo Bukareszt sukcesywnie notuje coraz wyższą obecność. Mówiąc o ilości kibiców przychodzących na halę, należy wspomnieć jeszcze o procencie, w jakim hala jest zajmowana. Przyznać trzeba, że jeśli chodzi o sam obiekt, Arena Zagrzeb deklasuje nawet Sala Polivalentă din București, na której to Rumuni rozgrywają swoje mecze od sezonu 22/23, mieszcząc 15 tysięcy kibiców, czyli aż trzykrotnie więcej. Wcześniej korzystali z Sala Polivalentă Dinamo, której pojemność wynosiła zaledwie 2.538 osób. Wracając jednak do procentów: wyciągając średnią ilość osób oglądającą poczynania Ligi Mistrzów w Arenie Zagrzeb i dzieląc ją przez pojemność obiektu, otrzymujemy wynik w wysokości niecałych 25%. Zabierając się do obliczeń dotyczących Dinama, trzeba pamiętać o różnych halach. Na poprzedniej średnio udawało się ją zapełnić w 55%. W tym sezonie, już na nowej hali, wynik jest o wiele lepszy i wynosi aż 77%. Samo patrzenie na procenty ze względu na tak znaczącą różnicę w pojemności nie jest do końca miarodajne, dlatego nadmienię, że w tym sezonie średnia obecnych na meczach w Bukareszcie jest niemal dwukrotnie większa niż ta w Zagrzebiu. Przytoczone przeze mnie statystyki mają widoczne odzwierciedlenie w rzeczywistości. Oglądając mecze Ligi Mistrzów w telewizji na pierwszy rzut oka można było dostrzec pustki w Arenie Zagrzeb. Było je nie tylko widać, ale też słychać, bowiem chorwaccy kibice nie byli zbyt chętni do głośnego dopingu – w przeciwieństwie do zawsze aktywnych i tworzących świetną atmosferę kibiców z Bukaresztu.

Jeszcze absurdalniej robi się, gdy spojrzymy do rankingu EHF. Rumunia zajmuje dziesiąte miejsce z ilością punktów 66,50. Chorwacja znajduje się na pozycji czternastej z zaledwie 43 punktami. Oznacza to mniej więcej tyle, że federacja zignorowała swój ranking, opracowany przez nich na wymyślonych przez nich zasadach. Co najciekawsze, Rumunii zabrakło tylko jednego miejsca, by w ogóle nie przejmować się aplikacją o dziką kartę i zostać jednym z krajów, które mają zapewniony udział.

Choć do ofensywy transferowej Dinamo przystąpiło dopiero gdy było już wiadomo, że zagrają w Lidze Europejskiej, ich wcześniejsze działania na rynku transferowym zapewniały stabilizację na następny sezon i rozwój w dłuższej perspektywie. Doskonale znany z Picku Szeged, wciąż młody, ale już doświadczony na międzynarodowych parkietach Miklós Rosta (42 bramki w poprzednim sezonie Ligi Mistrzów), a do tego obiecujący Tudor Bugulet i Aleksandar Cenić, pozyskani kolejno z CS Minaur Baia Mare i Barcelony B. Przed ogłoszeniem beneficjentów dzikich kart z klubu odeszli jedynie mało znaczący zawodnicy: Octavian Bizau, Valentin Ghionea oraz Alexandru Bucutaru. Nie będzie kontrowersyjnym stwierdzenie, że kadra prezentowała ten sam, jeśli nie wyższy poziom niż wcześniej. Natomiast moment przydzielenia mistrzów Rumunii do Ligi Europejskiej był przełomowy. Władze klubu tak jakby chcąc pokazać, że są klasowym zespołem na poziomie mistrzowskim, zakontraktowały dwa głośne nazwiska w postaci Vladimira Cupary i Luki Cindricia. Z takimi zawodnikami w składzie, nawet pomimo późniejszego odejścia między innymi Eduarda Gurbindy, Dinamo Bukareszt jest jednym z faworytów do triumfu w Lidze Europejskiej. Ale o tym kiedy indziej.

Kiedy twój klub od wielu lat święci triumfy na krajowym podwórku i niemal rok w rok występuje na najwyższym światowym poziomie staje się to dla ciebie swego rodzaju rutyną. Dlatego sytuacja, w której przez dziwny system dzikich kart, niespotykany w innych sportach, nie dostaje on miejsca w rozgrywkach kosztem klubu, który nawet według oficjalnych kryteriów wygląda gorzej, jest lekko mówiąc niezrozumiała. Od dawna pojawia się wiele głosów na temat wad aktualnego formatu Ligi Mistrzów, a przypadki takie jak ten, czy niedawna afera finansowa z udziałem norweskiego Kolstad, to tylko kolejne znaki, że zmiany są potrzebne.