2017-02-04 09:20:00
Wojciech Staniec

Tkaczyk: Dzięki temu medalowi piłka ręczna w Polsce poszła do przodu. Cieszę się, że mogłem do tego przyłożyć rękę

- W swojej karierze nie spotkałem się z czymś takim, żeby panowała taka atmosfera. Tyle odmiennych charakterów potrafiło się dogadywać. To było fenomenalne i jest to chyba nie do powtórzenia – wspomina mistrzostwa świata z 2007 roku Grzegorz Tkaczyk, rozgrywający srebrnych medalistów mundialu.

 

To już dziesięć lat od srebra. Szybko leci ten czas?

 

Szybko minęło, ale z mojej perspektywy to już kawał czasu. Po dziesięciu latach od tego sukcesu ja już nie występuję na parkietach i zakończyłem karierę.

 

Wracasz pamięcią do tamtych meczów?

 

Rzadko, czasem ktoś mi o tym przypomni to wtedy się wróci do tych meczów. Ćwierćfinał i półfinał to chyba takie mecze, które na pewno dobrze pamiętam i one pozostaną mi w głowie na dużej. Jednak żebym był jakiś bardzo nostalgiczny i wieczorami siedział i wspominał ten turniej to nie.

 

To był ważny turniej, bo wreszcie zrobiło się głośniej o piłce ręcznej.

 

Od tamtego sukcesu wszystko się zaczęło. Nie licząc ostatnich mistrzostw to cały czas byliśmy w czołówce. Myślę, że to był punkt zapalny. Ja nigdy nie traktowałem tego w ten sposób, że byłem wicemistrzem świata i zdobyłem srebrny medal. Dla mnie ważne było to, że piłka ręczna poszła do przodu, a ja przyłożyłem do tego rękę. Cieszy mnie to, że byłem członkiem tej drużyny, która zainicjowała coś bardzo fajnego.

 

W tamtym turnieju najbardziej przełomowy był chyba ten mecz z Niemcami w fazie grupowej. Wtedy uwierzyliście w siebie?

 

Na pewno tak. Ta potyczka była bardzo ważna i istotna. Myślę, że w tamtej sytuacji każde kolejne zwycięstwo nas napędzało i z meczu na mecz stawaliśmy się silniejsi. Kolejne zwycięstwa dawały nam wiarę i przystępując do tego meczu z Niemcami mieliśmy w głowach, że możemy pokonać ich i do tego na ich terenie. Jedynym zimnym prysznicem był pojedynek z Francją, który przegraliśmy wysoko. To też był fajny kubeł zimnej wody, wyciągnęliśmy z tej porażki wnioski i doszliśmy aż do finału.

 

Z perspektywy dziesięciu lat uważasz, że ten sukces dobrze został wykorzystany?

 

Myślę, że można było zrobić więcej. Ten sukces, czy później brązowe medale w Chorwacji, czy Katarze nie były wykorzystane. Chodzi o to, że nie zachęcono większej ilości dzieciaków do uprawiania piłki ręcznej. Wszyscy wiemy ile osób w naszym kraju uprawia ten wspaniały sport – jest to około 20 tysięcy. W porównaniu do Francji, Niemiec, czy Danii to przepaść. Na tym etapie i polu można było się bardziej popisać. Teraz jak ta stara gwardia odchodzi to nie mamy następców i będzie trudno ich zastąpić w najbliższych latach.

 

W tej kadrze sprzed dziesięciu lat było sześciu zawodników z polskiej ligi i to tylko z Wisły i Vive, a reszta grała w Niemczech. Teraz te proporcje się odwróciły.

 

Trochę się to zmieniło. Wcześniej ci najbardziej wybijający się zawodnicy z polskiej ligi robili wszystko, żeby wyjechać. Wtedy też nie mieliśmy tak mocnych klubów jak teraz – mam na myśli Vive i Wisłę Płock. Tej perspektywy regularnej gry w Lidze Mistrzów było zdecydowanie mniej, dlatego każdy marzył o wyjeździe do Bundesligi. Teraz ta sytuacja jest diametralnie inna i teraz np. Tomek, czy Maciek Gębala wracają do Płocka po to, żeby więcej grać.

 

Ta Bundesliga dawała możliwość grania na co dzień z najlepszymi. Teraz ci młodzi są albo za słabi, żeby wyjechać do Bundesligi albo są za wygodni i chcą zostać w kraju przy rodzinie, czy być w domu. Wcześniej było inaczej. Mogę powiedzieć o sobie i dla mnie było największym marzeniem, żeby wyjechać do Bundesligi, do mocnego klubu. To mi się udało zrobić i miało to na pewno przełożenie na grę reprezentacji. Tak jak powiedziałeś trzon zespołu to byli zawodnicy z Bundesligi.

 

Powiedziałeś, że nie udało się w pełni wykorzystać tego sukcesu, ale to co może cieszyć to to, że część zawodników z tamtej drużyny po zakończeniu kariery została przy piłce ręcznej?

 

To jest naturalna kolej rzeczy. Ktoś kto całe życie poświęcił piłce ręcznej będzie chciał zostać przy tym sporcie i spełnić się w roli szkoleniowca. Mi osobiście brakuje innej rzeczy. Patrząc na inne zespoły podczas mistrzostw świata to praktycznie w każdej drużynie, czy to na ławce trenerskiej, czy gdzieś w szerokiej kadrze ci byli zawodnicy pracują przy reprezentacji. Starają się przekazać swoje doświadczenie, są wykorzystywani dla dobra piłki ręcznej w swoich krajach. Wydaje mi się, że nasza federacja nie ma na to pomysłu. Oczywiście, tacy gracze jak Marcin Lijewski, czy Damian Wleklak byli trenerami kadry B, ale to też nie jest szczyt marzeń.

 

Brakuje mi ze strony polskiej federacji, żeby tych graczy z tamtej kadry bardziej wykorzystać. Patrząc na inne reprezentacje to wygląda to bardzo dobrze i na pewno przekłada się na dobre wyniki.

 

Ważnym ogniwem tej kadry z 2007 był Bogdan Wenta. Dobrzy zawodnicy byli wcześniej, ale to on was połączył w jedną drużynę?

 

To był klucz do sukcesu. Mieliśmy świetnych graczy, każdy miał ogromne umiejętności, ale nie potrafiliśmy tego złożyć do kupy. Gdy pojawiła się osoba Bogdana to staliśmy się jednością na boisku i poza nim. Z dużym naciskiem na to: poza nim. Ja w swojej karierze nie spotkałem się z czymś takim, żeby panowała taka atmosfera. Tyle odmiennych charakterów potrafiło się dogadywać. To było fenomenalne i jest to chyba nie do powtórzenia.

 

Jakbym ci dziesięć lat temu powiedział, że wasz trener zostanie politykiem, a polski klub wygra Ligę Mistrzów to...?

 

To powiedziałbym, że chyba prędzej wygram w totka niż, że te dwie rzeczy się ziszczą (śmiech). Szczególnie wygrana w Lidze Mistrzów polskiego klubu. Ja nie sądziłem, że na koniec swojej kariery wrócę do Polski i uda mi się spełnić to o czym marzyłem całe życie.  

 

Zobacz też:

 

Turniej, który zmienił wszystko. Mija dziesięć lat od srebrnego medalu „Orłów Wenty

 

Siódmiak: Wygrywaliśmy charakterem i często wychodziliśmy z sytuacji wręcz niemożliwych

 

 

To oni zdobyli srebro dziesięć lat temu. Jak potoczyły się dalsze losy "Orłów Wenty"?