2017-02-04 09:05:00
Wojciech Staniec

Turniej, który zmienił wszystko. Mija dziesięć lat od srebrnego medalu „Orłów Wenty”

4 lutego 2007 roku. Kilka minut po godzinie 18. Kończy się finał mistrzostw świata. Reprezentacja Polski przegrała z Niemcami. Nikt jednak nie czuje zawodu. Jest duma, ogromna duma. „Biało-czerwoni” dokonali rzeczy, która jeszcze miesiąc wcześniej nikomu się nawet nie śniła. Ten turniej zmienił polską piłkę ręczną.

 

- Jechaliśmy tam jako czarny koń turnieju a wróciliśmy z medalem. W duchu liczyliśmy na dobry wynik, ale nikt nie spodziewał się, że zajdziemy tak daleko – wspomina Artur Siódmiak, obrotowy i szef obrony tamtej drużyny.

 

Polska trafiła do grupy C, razem z Argentyną, Brazylią i gospodarzami turnieju Niemcami. Nasi zachodni sąsiedzi byli murowanym faworytem imprezy. Faza grupowa miała być dla nich przygrywką. I faktycznie, dwa pierwsze mecze są bez historii. Zespoły z Ameryki Południowej nie mają szans w starciu z Europejczykami. 22 stycznia w Halle dochodzi do meczu Niemcy – Polska. Jak się później ma okazać to spotkanie będzie najważniejsze we współczesnej historii polskiego szczypiorniaka. „Biało-czerwoni” po fantastycznym meczu wygrywają 27:25. - Ten pojedynek był kluczowy, bo otworzył nam teoretycznie łatwiejszą drogę do finału, gdyż Niemcy jako gospodarze ustawili sobie schemat pod siebie, a my pokonując ich poszliśmy tą drogą – przyznaje Marcin Lijewski.

 

Po tamtym meczu o polskiej drużynie zrobiło się bardzo głośno. - Przed wyjazdem było 2-3 dziennikarzy, a później zrobił się boom – wspominają zgodnie uczestnicy tamtych mistrzostw. Tak na dobrą sprawę, to dzięki tamtej wygranej piłka ręczna przedarła się na pierwsze strony gazet oraz trafiła do głównych serwisów informacyjnych.

 

W 2007 roku system rozgrywania mundialu był inny niż teraz. Po trzech meczach we wstępnej fazie grupowej łączyło się z dwoma innymi grupami. Polska przegrała z Francją, ale to nie miało większego znaczenia, bo dzięki ograniu Islandii, Tunezji oraz Słowenii do fazy pucharowej awansowała z pierwszego miejsca.

 

Dramatyczny ćwierćfinał i półfinał

 

Jak wspomniał wcześniej Marcin Lijewski Polska podążyła drogą Niemców, którzy wytoczyli sobie teoretycznie łatwiejszą ścieżkę do finału. Jednak to tylko teoria, bo ćwierćfinał i półfinał to dawka ogromnych emocji.

 

- To moja pierwsza wielka impreza. Ostatnio rozmawiałem z Mateuszem Jachlewskim i on wspominał, że byliśmy jednymi z najmłodszych zawodników w kadrze. Często wspominam ten turniej, najbardziej oczywiście ten mecz z Duńczykami. Ten turniej otworzył mi drogę za granicę, do większej kariery – wspomina Michał Jurecki, który w kluczowym momencie półfinału z Danią rzucił dwie bramki. A jak znalazł się na parkiecie? - Bogdan rozglądał się kogo by tu wpuścić na boisko i tak się rozgląda, rozgląda. Patrzy, a tam „Dzidziuś” siedzi naładowany energią, że aż kipi przebierając nogami nerwowo. No i Bogdan mówi: „Dzidziuś” wejdziesz, jesteś gotowy? A on na to: ku, ku, ku…wa od urodzenia jestem gotowy trenerze! To takie znamienne słowa, wszedł i rzucił dwie bramki i awansowaliśmy do finału – opowiada Siódmiak.

 

W ćwierćfinale Polska ograła Rosję 28:27. - To był dramatyczny mecz. Sławek Szmal obronił chyba pięć karnych – wspomina Lijewski. Jednak jak się później okazało półfinałowy pojedynek z Duńczykami przebił ćwierćfinał. - Byliśmy chorzy, wyczerpani męczyliśmy się z nimi, ale szczęście uśmiechnęło się do nas i awansowaliśmy – przyznaje popularny „Szeryf”.

 

Wielki finał rozegrany został równo dziesięć lat temu. 4 lutego 2007 roku, z Niemcami w Kolonii. - Finału nie pamiętam, bo nie zagraliśmy tam zbyt dobrze. To na pewno nie była forma jaką chcieliśmy zaprezentować – nie kryje Lijewski. „Biało-czerwoni” przegrali 24:29, jednak nikt nie był załamany.

 

- To jest fantastyczne uczucie powalczyć o miano najlepszej drużyny na świecie. Sam udział był wielkim wyróżnieniem – nie ma wątpliwości Siódmiak.

 

Na finał do Kolonii przyleciał nie żyjący już prezydent Polski, Lech Kaczyński. To on wręczał naszym szczypiornistom medale. Podczas dekoracji widać, że w pewnym momencie ktoś inny chce założyć Karolowi Bieleckiemu medal na szyję, ale on się temu sprzeciwia i pokazuje na prezydenta Kaczyńskiego (od 2:20).

 

 

Następnego dnia „Biało-czerwoni” wrócili do Warszawy prezydenckim samolotem, gdzie wspólnie z kibicami świętowali sukces. Wcześniej jednak mogli cieszyć się z sukcesu we własnym gronie. - Podczas trwania turnieju panuje rygor i trzeba się do niego stosować. Gdy to wszystko kończy się sukcesem, to wiadomo, że hamulce lekko puściły. Ale to wszystko było w ramach, nic złego się nie stało, nie było przegięć. Pobawiliśmy się i tyle – śmieje się Lijewski.

 

Klucz do sukcesu: Bogdan Wenta

 

Tego medalu nie byłoby, gdyby nie Bogdan Wenta. Tu Polacy są zgodni.

 

Michał Jurecki: - Mieliśmy bardzo dobrą drużynę, dobrych zawodników. Przyszedł trener Bogdan Wenta, on to wszystko poukładał. Byli doświadczeni zawodnicy grający w Bundeslidze, do tego dołączył młodych zdolnych z polskiej ligi, czyli mnie, Mateusza Jachlewskiego, czy Patryka Kuchczyńskiego. Był też młody Krzysiek Lijewski, który już grał w Niemczech. To pokazywało, że mamy potencjał i potwierdzaliśmy to w kolejnych latach.

 

Grzegorz Tkaczyk: - Mieliśmy świetnych graczy, każdy miał ogromne umiejętności, ale nie potrafiliśmy tego złożyć do kupy. Gdy pojawiła się osoba Bogdana to staliśmy się jednością na boisku i poza nim. Z dużym naciskiem na to: poza nim.

 

Marcin Lijewski: Bogdan był brakującym elementem tej układanki. My jako zawodnicy graliśmy już w niemieckiej lidze, zbieraliśmy doświadczanie. Każdy z nas codziennie walczył z najlepszymi i później łatwiej jest nawiązywać walkę. Nagle przed nami stanął gość, który nie tylko miał papiery, który nauczył się piłki ręcznej z książek. To był gość, który grał, który wie jak smakuje parkiet, wie jak smakuje pot i jak bolą kontuzje. Słowa takiego człowieka jak Bogdan Wenta zawsze lepiej trafiają do zespołu.

 

Artur Siódmiak zaznacza, że nie można też zapomnieć o asystencie Wenty, Danielu Waszkiewczu. - Oni do siebie świetnie pasowali. Bogdan był bardzo żywiołowy, nienawidził przegrywać. On wręcz z nami grał, biegał przy linii bocznej w trakcie spotkania. Daniel był zupełnym przeciwieństwem. Siedział spokojny, mało się odzywał. Ale gdy już coś powiedział to trafiało to do nas. To był zgrany duet.

 

Kolejnym kluczem do sukcesu była atmosfera. Tu także panuje pełna zgoda.

 

Grzegorz Tkaczyk: Ja w swojej karierze nie spotkałem się z czymś takim, żeby panowała taka atmosfera. Tyle odmiennych charakterów potrafiło się dogadywać. To było fenomenalne i jest to chyba nie do powtórzenia.

 

Marcin Lijewski: Jak mogę się nie zgodzić z Grzesiem Tkaczykiem. Razem byliśmy w tej drużynie, razem tworzyliśmy tę atmosferę. Mogę tylko powiedzieć, że życzyłbym każdej grupie, żeby miała taką atmosferę, jak my za czasów Bogdana Wenty.

 

Jurecki ma mecze na wideo, a Szmal skupia się na tym co będzie

 

Dziesięć lat to kupa czasu. Od tamtego finału z Niemcami wiele się zmieniło, ale czy Polscy szczypiorniści wspominają ten sukces?

 

Sławomir Szmal: To było dawno temu. Już nie ma co wspominać. To chyba najbardziej zapamiętana impreza przez kibiców, bo po wielu latach udało nam się odnieść sukces i zdobyć srebro. Dla mnie to już naprawdę są dawne czasu i skupiam się na tym co będzie, a nie na tym co było.

 

Marcin Lijewski: Ja już go nie wspominam. To już przeszłość. Owszem, czasami gdzieś jakieś zdjęcia mi migną i wtedy o tym pomyślę, ale nie rozpamiętuję tego. Aczkolwiek sam turniej był fajny, miał chyba najlepszą organizację ze wszystkich imprez, w których grałem. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a do tego zajęliśmy dobre miejsce.

 

Michał Jurecki: Mam wszystkie mecze nagrane w domu. Czasami sobie człowiek obejrzy jak to się grało. Oczywiście, 10 lat to jest dużo. Teraz są inne nowinki, inne rozwiązania taktyczne. Czyli za dziesięć lat też będzie co wspominać? - pytam. - Nie tylko za 10, ale i za 20, czy 30 lat. Mówiliśmy sobie z Mateuszem Jachlewskim, że jak będziemy mieć 50, czy 60 lat to powspominamy te wszystkie mecze, zarówno te z happy endem, jak i te, które nam nie wyszły. Każda porażka czegoś nas uczy i trzeba o tym pamiętać.

 

Artur Siódmiak: Czasami wracam do tego przy okazji różnych spotkań z młodzieżą.

 

Grzegorz Tkaczyk: Rzadko, czasem ktoś mi o tym przypomni to wtedy się wróci do tych meczów. Ćwierćfinał i półfinał to chyba takie mecze, które na pewno dobrze pamiętam i one pozostaną mi w głowie na dużej. Jednak żebym był jakiś bardzo nostalgiczny i wieczorami siedział i wspominał ten turniej to nie.

 

Wykorzystany sukces?

 

Wspominając srebro sprzed dziesięciu lat nie można nie wspomnieć o tym, czy tamten sukces został wykorzystany. A tu wnioski nie są zbyt optymistyczne. - Myślę, że można było zrobić więcej. Ten sukces, czy później brązowe medale w Chorwacji, czy Katarze nie były zostały wykorzystane. Chodzi o to, że nie zachęcono większej ilości dzieciaków do uprawiania piłki ręcznej. Wszyscy wiemy ile osób w naszym kraju uprawia ten wspaniały sport – uważa Tkaczyk. - Uważam, że taki sukces powinien być lepiej spożytkowany, a tak nie jest. Nie odczuwa się wielkiego wzrostu populacji, która uprawia piłkę ręczną. Tego narybku nie ma zbyt dużo, a gdyby ten czas po mistrzostwach lepiej spożytkowany, to teraz byłoby lepiej – mówi Lijewski.

 

 

Z kolei Artur Siódmiak uważa, że pierwszy okres po sukcesie nie został wykorzystany. Ale teraz wszystko zmierza w dobrym kierunku. - Teraz się ruszyło! - mówi z entuzjazmem. - W ciągu ostatnich kilku lat wszystko idzie w dobrym kierunku. Sam to widzę i również dokładam do tego swoją cegiełkę realizując autorski projekt Akademii Piłki Ręcznej. Myślę, że to wszystko zaprocentuje za kilka lat – kończy optymistycznie.

 

Zobacz też: 

 

Siódmiak: Wygrywaliśmy charakterem i często wychodziliśmy z sytuacji wręcz niemożliwych

 

Tkaczyk: Dzięki temu medalowi piłka ręczna w Polsce poszła do przodu. Cieszę się, że mogłem do tego przyłożyć rękę

 

To oni zdobyli srebro dziesięć lat temu. Jak potoczyły się dalsze losy "Orłów Wenty"?