2017-02-04 09:10:00
Wojciech Staniec

Siódmiak: Wygrywaliśmy charakterem i często wychodziliśmy z sytuacji wręcz niemożliwych

Dziesięć lat temu Polska zagrała w finale mistrzostw świata. - Zainteresowanie mediów było ogromne Jak awansowaliśmy do najlepszej czwórki to dziennikarze dzwonili non stop. To było coś niesamowitego. Ten medal był punktem zwrotnym jeżeli chodzi o naszą reprezentację i ogólnie piłkę ręczną – nie ma wątpliwości Artur Siódmiak, srebrny medalista tamtego turnieju.

 

Jak pan wspomina tamten turniej?

 

Było bardzo ciekawie (śmiech). Jest to miłe wspomnienie, bo jechaliśmy tam jako czarny koń turnieju a wróciliśmy z medalem. W duchu liczyliśmy na dobry wynik, ale nikt nie spodziewał się, że zajdziemy tak daleko. Oczywiście na początku, bo jak wygraliśmy grupowy mecz z Niemcami to stało się jasne, że możemy dużo ugrać. Nakręcaliśmy się wzajemnie z każdym meczem. To był ciężki turniej, także pod względem fizycznym, byliśmy wyczerpani, było dużo urazów i bólu, ale daliśmy rade głównie dzięki ciężkiej pracy sztabu medycznego. Ja np. wróciłem z zapaleniem płuc. Sam turniej był bardzo udany. Moim marzeniem było zagrać w finale MŚ i choć nie udało się go wygrać, to i tak wspominam go z sentymentem.

 

Kluczem do sukcesu była chyba atmosfera w drużynie?

 

To fakt. Atmosfera była bardzo dobra. My wygrywaliśmy charakterem i często wychodziliśmy z sytuacji wręcz niemożliwych. Indywidualnie każdy z nas prezentował dobry poziom sportowy, większość grała w mocnych klubach, ale jako drużyna jeszcze wtedy nic wielkiego nie osiągnęliśmy. Atmosfera budowała się z każdym kolejnym meczem. Z każdą wygraną. To było coś fantastycznego. Najlepiej obrazuje to scenka z drugiej części dogrywki w półfinale z Danią. Bogdan rozglądał się kogo by tu wpuścić na boisko i tak się rozgląda, rozgląda. Patrzy, a tam „Dzidziuś” siedzi naładowany energią, że aż kipi przebierając nogami nerwowo. No i Bogdan mówi: „Dzidziuś” wejdziesz, jesteś gotowy? A on na to: ku, ku, ku…wa od urodzenia jestem gotowy trenerze! To takie znamienne słowa, wszedł i rzucił dwie bramki i awansowaliśmy do finału.

 

Zainteresowanie mediów przed i po turnieju było nieporównywalne. Jak wyjeżdżaliśmy to było może 2-3 dziennikarzy na konferencji prasowej, a jak wracaliśmy to witały nas tłumy kibiców i chyba wszystkie stacje telewizyjne. Powrotny lot do Polski odbył się prezydenckim samolotem. To wszystko zostaje w głowie. Bez tej atmosfery nie byłoby tego sukcesu. Byliśmy dobrym teamem.

 

Bogdan Wenta zrobił z was prawdziwą drużynę. Jego zatrudnienie było kluczem do sukcesu?

 

Tak. Ale nie możemy też zapomnieć o Danielu Waszkiewiczu, który był takim buforem i oazą spokoju. Oni do siebie świetnie pasowali. Bogdan był bardzo żywiołowy, nienawidził przegrywać. On wręcz z nami grał, biegał przy linii bocznej w trakcie spotkania. Daniel był zupełnym przeciwieństwem. Siedział spokojny, mało się odzywał. Ale gdy już coś powiedział to trafiało to do nas. To był zgrany duet.

 

Przed tym turniejem zainteresowanie piłką ręczną było małe w Polsce. Ale właśnie gdzieś od momentu grupowego meczu z Niemcami wszystko się zmieniło. Na finał przyleciał nawet śp. prezydent Lech Kaczyński.

 

Zainteresowanie mediów było ogromne Jak awansowaliśmy do najlepszej czwórki to dziennikarze dzwonili non stop. To było coś niesamowitego. Ten medal był punktem zwrotnym jeżeli chodzi o naszą reprezentację i ogólnie piłkę ręczną.

 

Jak rozmawiam z wami, srebrnymi medalistami tamtego turnieju to jednak słychać lekką nutkę rozczarowania, że ten sukces nie został do końca skonsumowany.

 

Teraz jesteśmy bogatsi o doświadczenia. Związek już zupełnie inaczej funkcjonuje, rozwinął się strukturalnie. Wtedy działacze sami chyba byli zaskoczeni tym sukcesem. Trzeba było kuć żelazo póki gorące, wykorzystać w większym wymiarze nas - bohaterów, by spopularyzować piłkę ręczną wśród najmłodszych i rozwinąć centralny system szkolenia. W pierwszych 3-4 latach nie zostało to przekute w sukces jak powinno.

 

Czyli tak na dobrą sprawę owoce tego sukcesu zbierzemy dopiero za kilka lat, bo widać, że to wszystko teraz ruszyło?

 

Ruszyło! Teraz ruszyło! W ciągu ostatnich kilku lat wszystko idzie w dobrym kierunku. Sam to widzę i również dokładam do tego swoją cegiełkę realizując autorski projekt Akademii Piłki Ręcznej. Myślę, że to wszystko zaprocentuje za kilka lat. Obecnie kadra jest w przebudowie pod kątem Igrzysk Olimpijskich w 2020 roku, ale ja uważam, że już teraz musimy myśleć o 2023.

 

Wraca pan czasami myślami do tych mistrzostw w 2007 roku?

 

Czasami wracam przy okazji różnych spotkań z młodzieżą. Tak jak już mówiłem moim marzeniem było zagrać w finale mistrzostw świata. To jest fantastyczne uczucie powalczyć o miano najlepszej drużyny na świecie. Sam udział był wielkim wyróżnieniem.

 

Bardzo świętowaliście ten sukces?

 

Muszę się zastanowić, bo było tyle tych imprez (śmiech). Pewnie tak, pewnie było jakieś świętowanie. Już nie pamiętam szczegółów. Byliśmy wykończeni i nie było sił. Każdy na pewno wypił lampkę przysłowiowego szampana.

 

Czyli żadnych ekscesów nie było?

 

Nie! Nie było. Wypiliśmy sobie we wspólnym gronie trochę i tyle. Następnego dnia wcześnie z rana wracaliśmy do kraju. Tam czekało na nas miłe powitanie na lotnisku, wielu kibiców eh…to niezapomniane i bezcenne chwile .

 

Czy wy członkowie tamtej drużyny macie teraz ze sobą jakiś kontakt?

 

Mamy. Te przyjaźnie zostały. Z niektórymi się widujemy rzadziej, z innymi częściej, ale przyjaźnie zostały. Spędzamy ze sobą trochę czasu. Jeśli chodzi o Gdańsk, to co jakiś czas widuję się z Damianem Wleklakiem, Marcinem Lijewskim, czy Dawidem Nilsonem, a z resztą ekipy przy okazji meczów reprezentacji.

 

Zobacz też:

 

Turniej, który zmienił wszystko. Mija dziesięć lat od srebrnego medalu „Orłów Wenty

 

Tkaczyk: Dzięki temu medalowi piłka ręczna w Polsce poszła do przodu. Cieszę się, że mogłem do tego przyłożyć rękę

 

To oni zdobyli srebro dziesięć lat temu. Jak potoczyły się dalsze losy "Orłów Wenty"?

 

fot. Patryk Ptak