2019-03-21 09:30:00
Roksana Góra

„Mówienie, żeby wyjeżdżać za granicę, jest trochę na siłę”. Mateusz Kornecki o transferze do PGE VIVE, kadrze, grze w Górniku i pewności siebie

Od kilku lat z powodzeniem gra w zabrzańskiej drużynie, ma za sobą udane występy w reprezentacji, a przed sobą – przenosiny do PGE VIVE Kielce i dzielenie bramki z Andreasem Wolffem. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z Mateuszem Korneckim. W niej między innymi o tym: jak wyobraża sobie grę w Kielcach, dlaczego nie zdecydował się na transfer do zagranicznego klubu, jak ocenia współpracę z Piotrem Przybeckim oraz czy Górnikowi uda się w tym sezonie sięgnąć po medal.  

 

Drużynie takiej jak PGE VIVE Kielce chyba nie sposób odmówić?

Myślę, że tak. To jest topowy klub. Zarówno w Polsce, jak i w Europie, więc większość zawodników chciałaby grać w takim zespole. Ja dostałem taką szansę i tak naprawdę długo się nie zastanawiałem nad ofertą z Kielc. 

W lutym 2017 roku zakończył pan mecz z Wisłą ze skutecznością 40%. Jesienią ubiegłego roku było podobnie, do tego Górnikowi udało się zwyciężyć. Wygląda na to, że lubi i potrafi pan postawić się drużynie z Płocka.

Jakoś specjalnie wyjątkowo na Wisłę się nie motywuję, raczej podchodzę do tego jak do każdego innego meczu. A że tak było akurat z Płockiem - pozostaje mi się tylko cieszyć. Nawet nie wiedziałem, że jest tego jakaś tam powtarzalność. Ale to na pewno cieszy, bo Wisła jest świetną drużyną i jeżeli zagram dobre spotkanie przeciwko takiej ekipie, to jestem zadowolony. 

REKLAMA

Transfer do VIVE wydaje się być zatem idealnym rozwiązaniem. Czeka pan na swoją pierwszą „Świętą Wojnę”?

(śmiech) To już się okaże, na razie jeszcze skupiam się na grze w Górniku. Chcę dokończyć kontrakt i później tak naprawdę będę się nad tym zastanawiał. Miałem okazję oglądać „Świętą Wojnę”, gdy byłem mały i jeździłem na mecze do Kielc. Później oglądałem takie spotkania w telewizji. Na pewno jest to duże wydarzenie i fajnie, że będę mógł czynnie brać w tym udział. 

W jednym z wywiadów Martin Galia powiedział: „Mati musi nauczyć się bardziej rządzić zespołem, być bardziej pewnym siebie. Będziemy nad tym pracować. Ja od pierwszej do sześćdziesiątej minuty mówię chłopakom, jak mają się ustawić”. Udało się nad tym popracować?

To jest opinia Martina. Skoro tak uważa, to okej. Wydaje mi się, że czuję się pewny i nie potrzebuję jakiegoś dodatkowego bodźca, który dodawałby mi takiej pewności siebie. Ta cecha u bramkarza przychodzi z czasem, bo im zawodnik jest starszy i bardziej doświadczony, tym siłą rzeczy tę pewność siebie ma większą. To na pewno będzie działało na plus z wiekiem.

Teraz z tym rządzeniem zespołem może być jeszcze trudniej. W kieleckiej ekipie będzie miał przed sobą praktycznie same gwiazdy, na przykład Julena Aguinagalde czy Igora Karacicia... 

Ja tak do tego nie podchodzę. Każdy gra i trenuje po to, żeby drużyna wygrywała. Jasne, że bramkarz jest taką postacią, która musi podpowiadać obronie, dawać jej wskazówki. Bo jednak to właśnie golkiper ma największe pole widzenia, jeżeli chodzi o całe boisko, więc te spostrzeżenia są cenne. Odnosi się to głównie do defensywy. Ale myślę, że nie będzie dużej różnicy pomiędzy tym, jak będę zachowywał się w Zabrzu, w Kielcach czy w reprezentacji.

Podczas gry w Górniku większość spotkań Superligi stanowi spore wyzwanie, wymagają one poświęcenia. W Kielcach te mecze elektryzować będą już w mniejszym stopniu. Łatwo będzie się przestawić?

Ciężko powiedzieć. Będzie to dla mnie nowa sytuacja, to na pewno. Ale z tego, na ile znam trenera Talanta Dujszebajewa, wiem, że jest bardzo wymagający. I na pewno będzie chciał, żeby każdy mecz kończył się jak największą liczbą zdobytych bramek. Wszystkie spotkania będą rozgrywać się o zwycięstwo. I to jest dobre, bo człowiek uczy się wygrywania. To będzie nowe doświadczenie. Górnik jest bardzo dobrą ekipą. Od jakiegoś czasu zawsze jesteśmy w górnej części tabeli i większość meczów wygrywamy, ale wiadomo - nie każdy. Dlatego w Kielcach wymagania będą jeszcze większe, bo oczekiwania są takie, że każde starcie powinno się kończyć na korzyść kielczan. 

Spotkania przeciwko któremu z klubów występujących w Lidze Mistrzów nie może się pan najbardziej doczekać?

Nie mam tak, że jakiś zespół jest dla mnie na tyle wyjątkowy, żebym nie mógł się doczekać meczu z nim. Nigdy nie grałem w Lidze Mistrzów, więc to będzie fajna okazja do tego, by zmierzyć się z obojętnie jaką drużyną z najwyższej półki.

Wspomniany już wcześniej Martin Galia grał w jednym z niemieckich klubów z dziewiętnastoletnim wówczas Andreasem Wolffem. Teraz to pan będzie dzielił z Niemcem kielecką bramkę. Sądzi pan, że Galia wpłynął w jakiś sposób na poziom pańskiej gry?

Myślę, że na pewno. Słyszałem o tym, Martin opowiadał, że grał właśnie z Andreasem Wolffem. Wypowiadał się o nim w samych superlatywach. Mówił, że jest super bramkarzem i świetnie się z nim pracuje. Martin na pewno miał na mnie duży wpływ, daje mi sporo wskazówek. Można powiedzieć, że pełni u nas trochę taką funkcję trenera bramkarzy i naprawdę muszę przyznać, że jeżeli chodzi o ćwiczenia bramkarskie i warsztat trenerski, to jest to u niego na bardzo dobrym poziomie. Na pewno można podnieść swoje umiejętności pod okiem - nie mówię już nawet, że kolegi czy bramkarza, ale przede wszystkim takiego trenera. 

Jeśli spojrzy się na Superligę, jedną z najbardziej wyróżniających się osób jest trener Rastislav Trtik, o którym każdy mówi, że urozmaica polską ligę na wielu płaszczyznach. Zgadza się pan z tym?

To prawda. Trener Rastislav przede wszystkim jest super człowiekiem, można z nim porozmawiać na każdy temat. A jeżeli chodzi o taktykę, to lubi - żeby nie powiedzieć eksperymentować - ale do każdego zawodnika dobierać odpowiednią taktykę. I fajnie, bo szuka nowych wariantów i dzięki temu można zaskoczyć przeciwnika. Dlatego myślę, że to jest duży plus, bo my jako zawodnicy, jako drużyna też uczymy się czegoś nowego. 

Jego żywiołowy charakter mógł trochę przygotować pana do trenowania pod okiem nie mniej wybuchowego Talanta Dujszebajewa. Jakiej współpracy z kieleckim szkoleniowcem się pan spodziewa, czego pan oczekuje?

Ja tak naprawdę nie wymagam niczego od trenera. Nie mam oczekiwań. Będę patrzeć na siebie, bo chcę rozwijać się przede wszystkim osobiście, jako zawodnik. Ale też oczywiście pomagać drużynie. Przede wszystkim to będzie w mojej głowie. Czy mają podobne charaktery? Ciężko stwierdzić. Na pewno to, że tak żywiołowo reagują na ławce, jest ich wspólną cechą. Ale każdy z nich jest jednak troszkę inny. 

W Zabrzu spędził pan sporo lat, to tutaj tak naprawdę stawiał pan te pierwsze kroki w profesjonalnej piłce ręcznej. Górnik był dla pana dobrą szkołą?

Jak najbardziej, bo przyszedłem do Zabrza z Końskich i od razu w pierwszym sezonie zajęliśmy trzecie miejsce, zdobyliśmy brązowy medal. Miałem okazję trenować z bardzo dobrymi zawodnikami, przez co  poziom mógł się podnosić. To jest wymagający klub, bo też oczekuje wysokich wyników. To na pewno był plus, dostawałem dużo okazji do gry. Szkoleniowcem był Patrik Liljestrand, teraz trener MKS-u Kalisz. Wierzył we mnie, dawał mi dużo szans. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. To był właśnie mój początek, dlatego było to bardzo ważne. Później starałem się spłacać kredyt zaufania dobrą grą i dzięki temu do tej pory jestem w Zabrzu.

Wielu doświadczonych zawodników apeluje, by młodzi szczypiorniści wyjeżdżali za granicę. Pan jednak nigdy nie zdecydował się na ten krok. Dlaczego?

Miałem ofertę z zagranicy rok temu, ale... To znaczy, ja uważam, że to trochę - żeby nie powiedzieć nagonka - ale każdy teraz mówi o tym, że należy wyjeżdżać za granicę. To jest według mnie osobista sprawa. Jeżeli dostanie się fajną ofertę, możliwość rozwoju - to wyjazd jest jak najbardziej w porządku. Ale jeśli ktoś się zdecyduje, że zostanie w Polsce i realnie patrząc będzie miał większe szanse grania tutaj niż za granicą, no to lepiej chyba zostać w kraju. Wydaje mi się, że mówienie, żeby wyjeżdżać za granicę jest takie trochę na siłę. 

Czyli jest pan przykładem na to, że w polskim klubie też można wspiąć się na wysoki poziom?

Tak naprawdę to, co chcę osiągnąć, jest dopiero przede mną. Dopiero liczę na jakieś wyniki czy sukcesy. Mam nadzieję, że to kiedyś przyjdzie. Chłopaki, którzy wyjeżdżają za granicę, robią duże postępy i oczywiście to też jest plus. Ale to, czy zrobię jakąś tam karierę, według mnie dopiero się okaże. Na razie idę taką linią, że gram w Polsce.

Górnik coraz śmielej puka do drzwi polskiej czołówki. Ostatni medal zdobyliście jednak już dosyć dawno, bo w 2013 roku. W tym sezonie uda się w końcu stanąć na podium?

Bardzo byśmy chcieli, choć do tego jest jeszcze daleka droga. Tak naprawdę najważniejsze mecze są dopiero przed nami, zostały nam jeszcze cztery spotkania do końca rundy. Mamy już zagwarantowane trzecie miejsce. Chcielibyśmy w play-offach dobrze wypaść, bo teraz to będzie taki "puchar", czyli tylko dwa mecze. Więc trzeba się dobrze do tego przygotować. I przede wszystkim nie popełnić błędów sprzed roku, bo w tych najważniejszych meczach nie graliśmy dobrze.

W tym sezonie już dwukrotnie został pan wybrany graczem miesiąca. Na brak zegarków chyba nie może pan narzekać...

(śmiech) No tak. Miałem tę przyjemność dwa razy być wybranym, ale to - jak wiemy – jest głosowanie i tak naprawdę sama nominacja była dużym wyróżnieniem. Cieszę się z tego. Nie spoczywam na żadnych laurach. Chcę dalej grać i dobrze się prezentować.

Ogólnie zabrzanie dosyć regularnie pojawiają się w różnych zestawieniach: czy to na gracza miesiąca, serii czy danego meczu. To dobry prognostyk przed tymi decydującymi starciami?

No na pewno cieszy też forma Iso Sluijtersa, Jasia Czuwary, Marka Daćki czy Martina Galii w bramce. Generalnie jest dobrze, ale jeszcze jest dużo czasu, bo - tak jak mówiłem - został miesiąc do play-offów i zobaczymy, na kogo trafimy. Tak naprawdę to będzie najważniejszy czas, bo jeśli przejdziemy ćwierćfinał, to droga do medalu będzie otwarta.

To teraz trochę o kadrze. Niedawno Piotr Przybecki został zwolniony z pełnienia funkcji selekcjonera reprezentacji Polski. Zaskoczyła pana ta decyzja?

Tak, byłem bardzo zszokowany. Tak naprawdę nic na to nie wskazywało, nic się o tym nie mówiło, więc byłem zaskoczony. Ale cóż. Związek wraz z trenerem podjęli taką decyzję, to jakby nie jest za bardzo moja sprawa. Teraz trenerem został Patryk Rombel i będzie budował kadrę na nowo, według swojego pomysłu.

Jak oceniłby pan współpracę z trenerem Przybeckim?

Myślę, że współpracę z reprezentacją mógłbym ocenić na plus, bo dostał kadrę w takim momencie, kiedy wielu doświadczonych zawodników odeszło. Musiał wszystko budować od początku, cały trzon i zespół. Dużo szczypiornistów sprawdził, przetestował, dlatego teraz można z tego wyciągać wnioski. Kolejny trener ma więcej informacji na temat polskich graczy. Dlatego też trzeba mu to oddać. Mam wrażenie, że tak naprawdę nie dokończył swojej misji, bo najważniejsze mecze przed sztabem trenera Piotra Przybeckiego dopiero były. 

Czyli według pana miał potencjał, żeby rozwinąć nasz zespół?

Wydaje mi się, że tak. Potrzeba było jeszcze trochę czasu. Tak naprawdę te eliminacje, w których połowie jesteśmy, to będą te najważniejsze starcia. Sądzę, że gra wyglądałaby teraz dobrze. Ale taka decyzja została podjęta i nie ma co więcej mówić na ten temat.

No właśnie. Za niedługo Polacy zmierzą się w dwumeczu z Niemcami w ramach eliminacji. Łatwo nie będzie...

Jak najbardziej. Jeżeli chodzi o mnie, to jeszcze nie wiem, czy będę powołany, bo wiadomo - Patryk Rombel wybierze ze sztabem skład, który uważa, że jest w najlepszej dyspozycji. Zobaczymy. Ale jeśli chodzi o ten mecz, to na pewno nie będzie łatwy. Niemcy są jednak w czołówce drużyn europejskich. Przed nami trudne wyzwanie. Ale ja zawsze jestem optymistą (śmiech). Patrzę pozytywnie na każdy wynik spotkania. Okaże się, jak to będzie w Gliwicach. 

A na co tak naprawdę stać tę reprezentację?

Wiadomo, że jeżeli powiem, że kadra wygra mistrzostwo Europy czy świata, to każdy się zaśmieje. Nasza reprezentacja po prostu nie jest na takim etapie. Ale w mojej opinii jest wielu chłopaków, sporo talentów w Polsce i można z tej drużyny wycisnąć coś dobrego.

O obsadę bramki trener Rombel raczej nie musi się martwić. W dobrej formie jest zarówno pan, jak i Adam Morawski, który w ostatnim meczu Ligi Mistrzów pokazał się z fenomenalnej strony. Na zgrupowaniu będzie czuć nutkę rywalizacji o bycie tym pierwszym wyborem?

Jasne, zawsze jest rywalizacja, w bramce też. Ostatnio na zgrupowania jeździli właśnie ja, Adaś Malcher, Adaś Morawski i Piotrek Wyszomirski, ta czwórka. Więc walka będzie dosyć trudna. Zobaczymy, na kogo postawi Patryk Rombel, ale ja zrobię wszystko, żeby znaleźć się w składzie. Być może trener Rombel ma jeszcze innych bramkarzy w zanadrzu. Ale tak naprawdę każdy z wymienionych wcześniej zawodników jest w dobrej formie, więc rywalizacja będzie zacięta. 

Sławomir Szmal jest prawdziwą skarbnicą wiedzy dla polskich bramkarzy, prawda?

Sławek Szmal generalnie zajmuje się całym pionem szkolenia golkiperów, i tych młodszych, i starszych. Pełni i wydaje mi się, że nadal będzie pełnił funkcję trenera bramkarzy reprezentacji. Więc to na pewno duża skarbnica wiedzy, tak jak pani powiedziała. I można z tego tylko korzystać. 

Powiedział pan kiedyś, że zajęcia z nim są cenne nie tylko pod względem fizycznym, ale i mentalnym. Jak wyglądają przygotowania, jeśli chodzi o ten drugi aspekt?

Poświęca dużo czasu na przygotowywanie analiz poszczególnych zawodników, to bardzo pomocne. Zwraca uwagę na szczegóły, które nie każdy bramkarz zauważa. Z tego można wyłapać kilka ciekawych zachowań czy rzutów zawodników, a dzięki temu udaje się obronić kilka piłek więcej. 

Bramkarz jest najważniejszym zawodnikiem w zespole?

Jest bardzo ważną postacią, ale nie wydaje mi się, że może sam decydować o wynikach meczu. Jeżeli obrona będzie słaba, to żaden bramkarz tak naprawdę nie pomoże na tyle, na ile mógłby to zrobić z dobrą defensywą. 

Pomimo młodego wieku miał pan okazję współpracować z wieloma trenerami – czy to w Górniku, czy w reprezentacji. Zderzenie z tak wieloma stylami prowadzenia zespołu jest dobre dla młodego zawodnika?

Tak, chociaż ja jestem bramkarzem, więc to tak jakby coś innego niż piłka ręczna (śmiech). Taki trochę inny sport. Ale na pewno można zobaczyć, jak wygląda trening od strony jednego czy drugiego trenera. Każdy ma inne zachowania, inny warsztat trenerski, inaczej reaguje na różne sytuacje. Z tego można tylko korzystać, to dostarcza doświadczenia. Zawsze człowiek uczy się czegoś nowego. 

Pana pierwszym zespołem był KSSPR Końskie. Grali tam też między innymi Rafał Stachera, Przemysław Witkowski, Wiktor Kubała czy Rafał Biegaj. Można powiedzieć, że ten klub jest trochę taką „kuźnią talentów”?

No tak, i jeszcze mój brat tam grał! (śmiech) Ci zawodnicy, których pani wymieniła, faktycznie pochodzą z Końskich. Jest jeszcze między innymi Kamil Sadowski, nie chcę nikogo pominąć, bo tych graczy jest naprawdę sporo. Pamiętam, że właśnie mój rocznik czy rocznik starszy - '93 - były bardzo dobre. Cztery razy wygraliśmy mistrzostwo Polski, więc później z juniorskiego zespołu mieliśmy okazję wejść dość wcześnie do pierwszej drużyny KSSPR-u, która grała wtedy w I lidze. Zresztą dalej gra. Dzięki temu człowiek już w młodym wieku mógł złapać doświadczenie na poziomie seniorskim. To tylko pomagało nam w późniejszym graniu w lepszych klubach. 

REKLAMA

Jednak pan jako jedyny z tego pokolenia ma jak na razie okazję regularnie grać w kadrze. Dąży pan do miana najwybitniejszego wychowanka Końskich?

Nie no, nie dążę do tego, nie mam za bardzo takiego zamiaru. Zobaczymy, jak będzie. Myślę, że takim zawodnikiem jest Marek Przybylski, który grał swego czasu w reprezentacji i w Bundeslidze. To on jest chyba najwybitniejszym zawodnikiem. Ostatnimi czasy faktycznie mam okazję grać w reprezentacji najczęściej. W Końskich fajne jest to, że - jeśli chodzi o piłkę ręczną - to szkolenie jest dobre. Nie jest to duże miasto, wielu rozrywek wokół nie ma, innych sportów za bardzo też nie. Choć jest klub piłkarski występujący w IV lidze. Ale tak naprawdę duża ilość osób chce trenować piłkę ręczną. To też zasługa wszystkich szkoleniowców z okolicznych miejscowości i szkół. To oni wypatrują potencjalne talenty i później wprowadzają je do zespołów młodzieżowych. Wystarczy spojrzeć na to, że w ostatnich latach drużyny z Końskich zajmowały wysokie miejsca w mistrzostwach Polski juniorów.

Z pańskiej rodzinnej miejscowości do Kielc chyba nie jest zbyt daleko. Jako nastolatek jeździł pan na mecze VIVE?

Tak, gdy już trenowałem w Końskich, to przy okazji meczów Ekstraklasy czy też później Ligi Mistrzów jeździliśmy na różne spotkania. Lubiłem to. Podobało mi się, zawsze mogłem coś podpatrzeć. I fajnie, że teraz będę mógł tam zagrać.

Czyli pańskie największe marzenia powoli zaczynają się spełniać?

Szczerze mówiąc, nawet nigdy nie marzyłem o tym, żeby grać w Kielcach (śmiech). Ale jeżeli pojawiła się ku temu okazja, to bardzo się z tego cieszę. Tym bardziej, że będę blisko rodziny i dzięki temu poświęcę jej więcej czasu. 

Rozmawiała Roksana Góra