2016-12-01 09:38:00
Wojciech Staniec

W maju wygrał Ligę Mistrzów. „A jeszcze rok wcześniej uczyłem się chodzić od nowa”

- To jest jak z jazdą na rowerze, musiałem się kilka razy wywrócić, nabić sobie siniaków, żeby później uniknąć kontuzji – mówi o powrocie do gry po długiej przerwie spowodowaną zerwanymi więzadłami w kolanie Paweł Paczkowski, zawodnik Vive Tauronu Kielce i reprezentacji Polski.

Jak za dwadzieścia lat będziesz wspominał swoją karierę zawodniczą, to rok 2016 wspomnisz chyba dobrze, bo udało ci się wreszcie uniknąć kontuzji?

 

- Ciężko powiedzieć, jak będzie wyglądało podsumowanie mojej kariery, bo nie wiem co się jeszcze wydarzy. Jednak na pewno mogę powiedzieć, że ten 2016 rok był udany, nic się nie stało. A to na przestrzeni ostatnich lat w moim przypadku wcale nie jest takie oczywiste. Fajnie, że zdrowie dopisało – odpukać – bo mamy jeszcze trzy mecze do końca.

 

Najtrudniejsze były te pierwsze mecze po powrocie na parkiet? Była z tyłu głowy taka myśl, że trzeba uważać na siebie?

 

- Myślę, że po części tak to wyglądało. Najgorsze było to, że cały 2015 i ostatni miesiąc 2014 nie miałem żadnej styczności z piłką ręczną. Ciężkie było to, żeby znowu musiałem nauczyć się grać. To jest jak z jazdą na rowerze, musiałem się kilka razy wywrócić, nabić sobie siniaków, żeby później uniknąć kontuzji.

 

Teraz grasz w Vive Tauronie. Jak ci się podoba w Kielcach?

 

- Dobrze, bardzo dobrze. Jestem pozytywnie zaskoczony. Kielce są fajnym miastem.

 

Decyzja o przenosinach do Kielc była trudna?

 

- Nie, nie miałem z tym problemu. Mogłoby się wydawać, że miałem, ale tak nie było. Dostałem bardzo dobrą ofertę i długo się nie zastanawiałem.

 

Wiesz czemu pytam, bo zawsze przenosiny z Płocka do Kielc budzą kontrowersje.

 

- No tak, zawsze budzą kontrowersje. To była dużo lepsza oferta. Ja spojrzałem na to z pragmatycznego punktu widzenia i doszedłem do wniosku, że zmieniam pracę na lepszą. Vive było w stanie mi więcej zaoferować głównie pod względem sportowym i rzeczywistość to zweryfikowała. Udało nam się wygrać Ligę Mistrzów, więc absolutnie nie żałuję tej decyzji.

 

Nie bałeś się reakcji kibiców?

 

- Nie, bo wiedziałem jaka będzie. Nie miałem się czego bać, bo bać mógłbym się wtedy, gdybym nie mógł spodziewać się tego jaka ta reakcja będzie.

 

Jednak zanim zacząłeś grać w Vive trafiłeś do Dunkierki. Jak wspominasz tamten okres?

 

- Dunkierka jest bardziej belgijska, czy nawet brytyjska niż francuska. Leży nad Morzem Północnym, pogoda nie jest oszałamiająca, obok jest Belgia. To ciekawe miejsce, mnie się podobało, spotkałem fajnych ludzi. Było mi ciężko tylko z tego powodu, że Francuzi są bardzo introwertyczni pod względem językowym i kulturowym. Ciężko jest się przebić obcokrajowcom i mówię to nawet nie na swoim przykładzie, ale też innych kolegów, którzy opowiadali, że tak jest. Jednak wspominam ten okres bardzo pozytywnie.

 

Tym bardziej, że oni nie chcą też za bardzo mówić po angielsku.

 

- A nawet jeżeli mówią to starają się to ukrywać i używać swojego języka. Nie wiem, czy nie mają trochę żalu do świata, że francuski nie jest takim językiem, jak angielski – takie miałem spostrzeżenia.

 

 

Słyszałem, że sporym problemem w Dunkierce jest piach, podobno jak mocno zawieje, to później trudno się go pozbyć np. z samochodu.

 

- Ja mieszkałem przy morzu, ale nie zwróciłem na to uwagi.

 

Miałeś widok na morze z mieszkania? Genialnie!

 

- Tak, może mieszkanie nie było jakieś bardzo luksusowe, ale miałem widok na morze. To było świetne, wstawałem rano i było słychać szum fal.

 

Czyli teraz jak wstajesz w Kielcach to ci tego brakuje?

 

- Nie, teraz mam tory kolejowe (śmiech). Wiec praktycznie to to samo. Odgłosy pociągu? Szum fal? To prawie to samo.

 

Sportowo to też fajny kierunek, bo teraz po Bundeslidze liga francuska jest druga w Europie.

 

- Tak, poziom jest bardzo wysoki. Każdy może wygrać z każdym. Nawet najsłabsza drużyna potrafi napsuć dużo krwi. Graliśmy też w Lidze Mistrzów, więc jeśli chodzi o sprawy sportowe to było wszystko super.

 

Jak się stało, że tam trafiłeś?

 

- Ciężko powiedzieć. Na przełomie maja i czerwca dostałem telefon od mojego agenta, który powiedział mi, że jest taka oferta. Wszystko zależało ode mnie, i nikt mnie nie naciskał. Gdybym chciał zostać w Kielcach to znalazłoby się dla mnie miejsce. Jednak tam miałbym dużo więcej grania. Chciałem spróbować czegoś nowego i liznąć trochę świata. To była szybka akcja.

 

Po kontuzji zostałeś we Francji?

 

- Nie, zabieg i rehabilitację przechodziłem w Polsce. Wyjechałem stamtąd w grudniu i wróciłem później tam raz w czerwcu załatwić pewne sprawy formalne.

 

Byłeś tylko wypożyczony do Dunkierki. Nie było żadnych problemów z leczeniem, klub zachował się fair?

 

- Szczerze powiedziawszy nie wiem jak to było dokładnie. W tej kwestii dogadywały się między sobą kluby. Oni powiedzieli, że jeżeli będę chciał to mogę przejść rehabilitację we Francji i będzie można to zrobić z ubezpieczenia, ale jeżeli zabieg i reszta miałyby być w Polsce, to może się nie udać tak tego załatwić.

 

Czyli Vive też zachowało się wobec Ciebie bardzo dobrze?

 

- Oczywiście, Vive zachowało się bardzo w porządku. Pierwszy mecz zagrałem dopiero po półtora roku kontraktu. Dostałem duży kredyt zaufania i dużo spokoju. Nikt mnie nie pośpieszał. To było wielkie zachowanie.

 

Pewnie jakbym ci rok temu, albo szesnaście miesięcy temu powiedział, że niedługo wygrasz Ligę Mistrzów to byłoby ci trudno to sobie wyobrazić. Tym bardziej, że nie byłeś jakimś głębokim rezerwowym, a grałeś w tych ważnych meczach?

 

- Można powiedzieć, że zaliczyłem jakiś epizod (śmiech). To było dużo, patrząc na to co działo się rok wcześniej. Dwanaście miesięcy przed finałem Ligi Mistrzów zaczynałem znów uczyć się chodzić.

 

Wiemy już, że jesteś odważny, bo nie bałeś się transferu do Kielc. Ale podobno masz też duszę artysty?

 

- (śmiech) Nie wiem, nie mam pojęcia.

 

Trener Tomasz Strząbała powiedział kiedyś w Gazecie Wyborczej, że ubierasz się inaczej niż reszta kolegów, masz roztrzepane włosy, jak artysta.

 

- To jest pytanie do ludzi, którzy mnie znają. Leworęczni są trochę inni, więc może to dlatego? A co do włosów to czasami się nie uczeszę, to prawda. To nie moja wina, to wina moich włosów, one działają na swoje konto.

 

Mówi się, że w piłce nożnej to bramkarze są szaleni, a w ręcznej leworęczni. To prawda?

 

- Z tego co mi wiadomo i z tego co widziałem to leworęczni nie są normalni. Tak, to prawda. Potwierdzam.

 

Jak wyglądały twoje początki z piłką ręczną?

 

- Mój tata wraz z kolegą, w moim rodzinnym Świeciu postanowili zrobić sekcję piłki ręcznej, która przestała istnieć dwadzieścia lat wcześniej, to było przy okazji budowy nowej sali sportowej. Wcześniej trenowałem tenis, później koszykówkę, ponieważ w Świeciu była przez chwilę drużyna z Ekstraklasy, Polpak Świecie. Moja mama uczy wychowania fizycznego, tata jest trenerem, więc jakoś naturalnie spróbowałem. Dołączyłem do drużyny w 2001 albo w 2002 roku.

 

Później przeszedłeś do Wisły Płock?

 

- Przez całe liceum byłem już w Płocku.

 

To była trudna decyzja?

 

Tak, to odważna i dorosła decyzja. Podejmuje się ją intuicyjnie. W wieku szesnastu lat trudno ocenić co będzie robiło się dalej. To nie było łatwe, pierwszy tydzień był dla mnie trudny. Ale to normalne, gdy wyjeżdża się z domu i zaczyna żyć samemu, w nowym środowisku, nowym otoczeniu.

 

Pamiętasz swój debiut w Ekstraklasie?

 

- To było w wyjazdowym meczu w Mielcu – tak mi się wydaje.

 

Był też taki meczu pomiędzy Wisłą i Vive, gdy w zespole z Płocka nie mogło zagrać dwóch prawych rozgrywających i wtedy zrobiło się o tobie głośno, bo miałeś ich zastąpić.

 

- Wydaje mi się, że wtedy jednak nie zagrałem. Był taki temat, że dwóch zawodników było kontuzjowanych. Jechałem wtedy specjalnie z młodzieżowej kadry w Wągrowcu do Płocka, bo był mecz z Vive.

 

Debiutować w „świętej wojnie” to byłoby ciekawe wyzwanie.

 

- Zależy jak się na to spojrzy. Z jednej strony można zrobić wszystko i nikt nie może mieć do ciebie pretensji. Jednak to jest takie minimalistyczne podejście, bo trzeba dać z siebie wszystko i pomóc drużynie najbardziej jak się da. A z tej perspektywy jest to stresujące.

 

A teraz się stresujesz przed meczami?

 

- Tak, stres zawsze musi być. Zależy jak sobie z nim radzisz. Ja staram się myśleć jak najmniej o meczu, żeby nie zajmować sobie tym głowy. Im więcej myślę, tym więcej wymyśla się scenariuszów, które i tak się nie spełnią. Przed meczem staram się odprężyć, siedzę w domu, czytam książkę lub gram na komputerze. Jednak to trzeba też wypośrodkować, żeby nie pójść w drugą stronę, bo wtedy jest trudno się skoncentrować.

 

Muszę cię spytać o reprezentację. Bo po rezygnacji Krzysztofa Lijewskiego, wspólnie z Rafałem Przybylskim wydajesz się być jednym z głównych kandydatów do gry w kadrze na prawym rozegraniu?

 

- Jest Rafał Przybylski, jest też Michał Szyba, ale on niestety doznał kontuzji. Ja do tej pory byłem skrzydłowym, nie wiem jak to będzie teraz. Zobaczymy, ja jestem otwarty na wszystko. Jeżeli trener mnie wpuści na boisko to dam z siebie wszystko.

 

Czujesz, że to taki twój moment, bo już nie będziesz takim młodym zdolnym, ale jednym z zawodników, którzy będą musieli brać na siebie odpowiedzialność?

 

- Czasu nie oszukam i na pewno robię się coraz starszy. Już nie jestem młodym zdolnym, ale powoli staje się normalnym zawodnikiem, który musi brać na siebie odpowiedzialność. Kiedyś było inaczej, ale teraz czas wziąć wszystko w swoje ręce.

 

Myślisz o tym, że pojedziesz do Francji na początku 2017 roku?

 

- Nie, staram się na tym koncentrować. Jest dużo zawodników, którzy mogą tam jechać. Zrobię wszystko, aby tam pojechać. Jednak jeszcze o tym nie myślę, teraz koncentruję się na trzech meczach w klubie do końca roku.

 

Już wiesz jaka będzie twoja przyszłość, bo kontrakt z Vive Tauronem kończy się 30 czerwca 2017 roku?

 

- Tak umowa mi się kończy. Mam nadzieję, że zostanę w Kielcach, ale nie mogę tego potwierdzić. Rozmawiamy z klubem, ja bardzo chciałbym tu pozostać.