2018-11-09 10:00:00
Roksana Góra

Mieszka w Czechach, ale gra w Polsce, szkolił Wolffa. Nie może narzekać na brak ofert z Bundesligi i Węgier

Ma za sobą występy w Szwecji, Niemczech i Szwajcarii. Konsekwentnie odrzuca oferty z Bundesligi, bo ważniejsza jest dla niego gra w zespole, dla którego nie musi znów rozstawać się z rodziną i opuszczać Czech. Idealnym rozwiązaniem okazał się być NMC Górnik Zabrze. Zapraszamy do przeczytania rozmowy z Martinem Galią. W niej między innymi o dumie z Andreasa Wolffa, niełatwych aspektach profesjonalnego sportu i warunku, który obowiązywał w każdym z klubów czeskiego bramkarza.

Mieszkanie 40 minut drogi od hali, a jednak nadal w swojej ojczyźnie, musi być miłą odmianą po latach spędzonych z dala od domu?

Właśnie tak to wygląda. Na początku kariery spędziłem jeden sezon w Szwecji, a potem dziewięć w Niemczech. Tam przez pierwszy sezon była ze mną rodzina, byliśmy razem. Ale potem mój syn poszedł do szkoły, więc rodzina pojechała do Czech. No i później byłem praktycznie sam. Byłem w Szwajcarii i szukałem jakiegoś klubu, w którym mógłbym dalej grać dobrą piłkę ręczną. Nie chciałem wracać do Czech, bo do tego jest jeszcze dużo czasu... No dobra, mam już 39 lat, ale myślę, że mogę jeszcze pograć tutaj - w Polsce. Bardzo fajne jest dla mnie to, że mogę być z rodziną, a jednocześnie trenować i kontynuować karierę.

REKLAMA

Jeden z polskich piłkarzy nożnych powiedział kiedyś po przenosinach do Bundesligi i przeprowadzce do Niemiec: "Co ja tutaj robię? W Polsce mam rodzinę, znajomych, a tutaj jestem sam i z daleka od domu". Czuł pan kiedyś coś podobnego?

Nie, bo ja zawsze chciałem grać na wysokim poziomie. A że mi rodzina odjechała do domu – tak wyszło. Ale zrobiłem swoją karierę i teraz wracam z powrotem do rodziny. I jestem z nimi szczęśliwy.Wliczam to raczej w te poświęcenia dla sportu. To jest sportowa kariera i fajnie, gdy bliscy są z tobą za granicą, ale występują i takie przypadki – jak mój - że byłem sam. Miałem jednak umowę z każdym z moich byłych klubów, że w każdym miesiącu chociaż raz muszę jechać choć na 4-5 dni do domu.

Stwierdził pan kiedyś, że młodzi Polacy powinni wyjeżdżać i grać w Bundeslidze. To recepta na problemy polskiej reprezentacji?

Jasne, myślę, że to jest najlepsze wyjście. Ja uważam, że w polskiej lidze jest sporo bardzo dobrych zawodników. Ale trzeba wyjechać za granicę i pooglądać trochę innej piłki ręcznej. I więcej się nauczyć. Ja wiem, że mamy Kielce – bardzo fajny klub, ale musimy przyznać, że teraz nie gra tam dużo Polaków, Myślę, że to jest sprawa bliższa Płockowi. Wisła ma na to pieniądze i to tam grają najlepsi Polacy. Ale warto wyjechać za granicę tak, jak ja. Tam wszystko jest bardzo profesjonalne i można nauczyć się wielu rzeczy związanych z piłką ręczną.

A jak pan wspomina początki gry w Niemczech?

Jako coś niezwykle fajnego. Praktycznie na każdym meczu było 5-10 tysięcy kibiców. I każde spotkanie było ważne. Nie była to łatwa przygoda, ale wspominam ją jako super szkołę dla mnie. 

Już wtedy Bundesliga była aż tak profesjonalnym środowiskiem?

Było tak od mojego pierwszego dnia. Tam jest tak, że zawodnik ma wszystko. Od butów, po regenerację, lekarza. Wszystko ma, ale musi grać dobrze. Jeśli nie gra dobrze, to jest następnych dziesięciu zawodników czekających w kolejce. Dlatego tam trzeba trenować i grać na 100%.

Gra w tamtejszej lidze wpływa tylko na aspekty sportowe czy też przyczynia się do kształtowania charakteru?

Rozwija też jako człowieka. Bo gdy byłem za granicą, miałem małe dzieci, żonę i musieliśmy się nauczyć żyć w taki sposób. Bez mamy, bez taty. To jest też taka spora szkoła życia i charakter się dzięki temu zmienia.

W jednym z niemieckich klubów dzielił pan bramkę z dziewiętnastoletnim wówczas Andreasem Wolffem. W następnym sezonie dołączy on do PGE VIVE. Czuje pan jakiegoś rodzaju dumę z tego powodu? 

Muszę powiedzieć, że z Wolffem pracowałem bardzo dużo. Praktycznie dwa lata graliśmy w TV Großwallstadt. I już wtedy był bardzo, bardzo dobrym bramkarzem. Tylko musiał się jeszcze uczyć. Ja od razu mówiłem, że to jest bramkarz, który kiedyś będzie graczem światowej klasy. Bardzo dużo z nim współpracowałem i muszę powiedzieć, że jestem dumny z tego, jaką robi teraz karierę. 

Jakie różnice widzi pan pomiędzy czeską a polską piłką ręczną?

W Czechach jest przede wszystkim tak, że nie mamy ligi zawodowej. Są dwa, trzy bardziej profesjonalne zespoły. Niektóre składają się ze studentów lub ludzi, którzy chodzą też do innej pracy. To jest główna różnica. Liga zawodowa daje wam bardzo dużo.

Na początku pańskiego pobytu w Polsce mówił pan, że Superliga opiera się na sile i bieganiu, ale brakuje jej taktyki. Zauważa pan jakieś zmiany?

Myślę, że to się już zmienia. Jest coraz więcej młodych trenerów, którzy grali kiedyś poza granicami i teraz uczą zawodników tych nowych "trendów". I to jest bardzo ważne. Jest dużo lepiej. Na przykład Wybrzeże Gdańsk gra dobrze. Jest tam Marcin Lijewski, który też bardzo długo występował w Niemczech i chce tutaj praktykować tę piłkę ręczną, którą gra się w świecie. Kwidzyn też mi się podoba. Zresztą, muszę powiedzieć, że Mielec też nie grał źle (z Martinem Galią rozmawialiśmy po meczu NMC Górnik Zabrze – Stal Mielec – przyp. red). Ale nie ma tam może jeszcze tak dobrych jakościowo zawodników. 

Jak wiadomo, języki polski i czeski są bardzo podobne. A jak jest z ludźmi?

Wydaje mi się, że może nie jesteśmy tacy sami, ale praktycznie na 80 procent podobni. Muszę przyznać, że od tego czasu, gdy tutaj jestem, trafiałem na fajnych i bardzo dobrych ludzi. Nie widzę między nami większych różnic.

Jak ocenia pan stan czeskiej reprezentacji?

Ciężko powiedzieć. My już jesteśmy praktycznie na końcu tej generacyjnej przemiany. W Polsce jeszcze nie wygląda to tak, jak powinno być. Ja ogólnie sądzę, że Polska ma bardzo dobry zespół. Wydaje mi się, że powinni się jednak bardziej koncentrować na tym, aby grać dobrze taktycznie, niż nad przygotowaniem fizycznym i siłowym. W kadrze nie powinno się pracować nad siłą i kondycją, tam powinno się wzmacniać zespół, charakter i taktykę. Tak ja to widzę. A z tego, co wiem od chłopaków, gdy oni są w kadrze - robią wszystko. My w naszej reprezentacji tak nie pracujemy, ale każdy kraj ma inne metody.

Porażka z Izraelem chyba wystarczająco obnażyła te wszystkie niedociągnięcia?

Nie wiem, jak Polska mogła przegrać z Izraelem. Ja tego meczu nie widziałem, więc nie mogę za dużo powiedzieć, ale cóż, to jest sport. Teraz polska kadra musi przemyśleć, co zrobiła źle, a co dobrze.

Podobno przyczynił pan się do tego, że trenerem Górnika został pan Rastislav Trtik. Czym zachęcił go pan do dołączenia do waszego zespołu?

Muszę podkreślić, że pan trener ma za sobą bardzo dobrą karierę. Trenował w Karwinie, Frydku-Mistku, potem w Niemczech. Był też szkoleniowcem czeskiej kadry. Pracował w Preszowie, gdy dowiedziałem się, że kończy mu się kontrakt, a my akurat szukaliśmy trenera. Ja mu tylko o tym powiedziałem i dałem kontakt do naszego prezesa, a oni się dogadali. Myślę, że nasz klub może być bardzo zadowolony z tego, że ma tak fajnego i profesjonalnego trenera. I jego praca jest widoczna. 

Trener Trtik jest osobą, o której trudno usłyszeć słowa krytyki. To jego charyzma tak wpływa na waszą ekipę?

To się wszystko ze sobą łączy w jedną całość. Świetne jest, że to, jak on się zachowuje i jak zachowujemy się my, jest od siebie tak zależne. My stoimy murem za trenerem i w stu procentach chcemy, żeby tutaj był. On ma takie samo podejście do zawodników.

Podczas pańskiej nieobecności w bramce świetnie spisywał się Mateusz Kornecki. Poza tym, obecnie w Górniku jest aż czterech bramkarzy. To będzie waszą siłą w tym sezonie?

Zobaczymy. Mamy czterech bramkarzy, ale jednak tylko trzema będziemy grać. Tak właściwie, to tylko dwoma, żeby mieć kompletny zespół. Więc ciężko powiedzieć. Ale na pewno dla chłopaków jest to dobre podczas treningów, bo każdy z tych bramkarzy ma inny styl. "Mati" zrobił bardzo dobrą robotę, gdy byłem kontuzjowany. Sebastian i  młody Kazimier właściwie też, więc myślę, że z bramkarzami nie będziemy mieć problemu. 

Pan na parkiecie zazwyczaj zachowuje się bardzo żywiołowo. Tak samo jest poza parkietem?

Raczej nie. To jest tak, że ja praktycznie teraz – no, nie na końcu kariery, ale już jestem starszy – traktuję każdy mecz, w którym gram, jakby był moim ostatnim. To oznacza, że ja chcę w tym spotkaniu uczestniczyć i nim żyć.

W ciągu tak bogatej kariery zatknął się pan z niezliczoną ilością osób. Kto miał na pana największy wpływ?

Muszę przyznać, że miałem szczęście do bardzo dobrych trenerów. W Karwinie trafiłem na fajnego szkoleniowca, potem w Niemczech pracowałem z Velimirem Petkovicem, w Lemgo z Markusem Bauerem. A teraz jest Rastislav Trtik. Muszę powiedzieć, że miałem 17 lat, gdy trenował w Karwinie i to właśnie on wypatrzył mnie wśród juniorów. To znaczy, że tak naprawdę ukierunkował moją karierę. Teraz w kadrze też mamy dobrych trenerów. Gdy sprzyja ci takie szczęście, kariera się rozwija.

 

Często w tytułach artykułów na pański temat można przeczytać słowa: "Galia bohaterem meczu...". Pamięta pan spotkania, po których faktycznie czuł się pan jak bohater?

(śmiech) Było parę takich meczów, bo w kadrze mam już ich 195  rozegranych. W Bundeslidze przez te dziewięć lat też zagrałem sporo dobrych spotkań. Może i nieraz byłem bohaterem, ale dla mnie jednak najważniejsze jest to, żebym grał stabilnie. Żebym był ciągle na swoim poziomie. Mogę być bohaterem, ale potem wrócić do stabilnego poziomu – to jest to, czego chcę. 

To teraz czas na mniej przyjemny temat. Oktopamina. To słowo chyba nie kojarzy się panu najlepiej?

No faktycznie, nie kojarzy się zbyt dobrze. To było w 2008 roku, gdy mój test na doping wyszedł pozytywnie. Ale to był mój błąd. Wypiłem jedną witaminę, taki napój, w którym była właśnie oktopamina. I zapłaciłem za to karę. Dwa miesiące praktycznie nie grałem, ale to było już dziesięć lat temu.

Pojawiła się jakaś obawa, że to może być koniec pańskiej kariery?

Takich myśli raczej nie miałem. Muszę podziękować klubowi z Lemgo, bo to oni mnie u siebie zatrzymali. Powiedzieli, że dwa miesiące nie będę mógł grać. Zapłaciłem karę i poszedłem dalej. Muszę jednak powiedzieć, że to nie jest jakiś bardzo duży doping. Nie narkotyk czy anabolik. To była substancja, który działała na to, aby schudnąć. To był mój błąd, że coś takiego wypiłem i muszę uznać to jako bardzo dużą naukę dla mnie. 

Najpierw przysłano pismo do klubu o tym, że wykryli, który z zawodników miał pozytywny wynik. Potem to przyszło też do mojego domu i zaczęliśmy robić wszystko, żeby to wyjaśnić. Powiedziałem, że wiem, skąd może to pochodzić. Dostałem karę i przerwę w grze. 

Dwa lata temu powiedział pan w jednym z wywiadów: "Mógłbym grać nawet do 45. roku życia, jeśli zdrowie mi na to pozwoli". Podtrzymuje pan to? To mimo wszystko dosyć niespotykana postawa.

Ja się czuję tutaj bardzo dobrze. Gram w Zabrzu i mam tutaj kontrakt, ale teraz dostałem trzy oferty z Bundesligi. Chcieli, żebym wrócił do Niemiec. Ale nie chciałem. Z Węgier też dzwonią już - nie wiem - chyba piąty raz w ciągu dwóch miesięcy, ale ja chcę zostać w Zabrzu. Może być tak, że na polską ligę będę już za stary. Ale w Bundeslidze jeszcze mogę grać (śmiech).

To znaczy, że nie wyklucza pan powrotu do Niemiec?

Powiem tak – teraz nie chcę. Nie grałem praktycznie przez pięć miesięcy, ale te oferty z Bundesligi są bardzo interesujące. I z Węgier też. Zobaczymy, co będzie dalej i czy Górnik będzie chciał, żebym grał w Zabrzu. Ja już bardzo wiele razy słyszałem, że jestem stary. Nie patrzy się tutaj na to, jak człowiek gra, ale ile ma lat. Ale mówię – może w Polsce mnie nie będą chcieć, ale w Niemczech już tak. 

Bardzo szybko wrócił pan do dobrej gry po tej pięciomiesięcznej kontuzji. Nie miał pan obaw, że powrót na właściwe tory może się jednak nie udać?

Nie, bo starałem się na 100 procent i bardzo dobrze pracowaliśmy w Chorzowie na rehabilitacji. Chłopaki zrobili bardzo dobrą robotę. Od początku wiedziałem, że wrócę. Nie chciałem powiedzieć, że teraz już koniec. Mam kontrakt i oczywiście chciałem grać z chłopakami o medale. 

REKLAMA

Skoro tak bardzo nie chce pan rozstawać się z piłką ręczną, chyba trudno będzie wrócić do rzeczywistości pozbawionej czynnej gry...

Mam jakieś plany, bardzo dużo pracuję z młodymi zawodnikami. Tutaj w Zabrzu też współpracuję z juniorami, organizuję bramkarskie treningi. W Karwinie szkolę dzieci. I myślę, że mogę tak pracować, bo już w Niemczech to robiłem. Na przykład właśnie z Andim Wolffem, który gra w THW Kiel. Albo z Andreasem Palicką, który jest w drużynie Rhein-Neckar Löwen. Muszę przyznać, że bardzo lubię pracować z młodymi bramkarzami. 

fot. Sylwia Kleszczewska/Teresa Witczak