2018-05-19 14:30:00
Patryk Dziadura

W Płocku nie było cudu. Orlen Wisła z przytupem awansuje do finału PGNiG Superligi

Mimo wyraźnego zwycięstwa graczy trenera Kisiela, przez pierwsze dwadzieścia minut oglądaliśmy kapitalny mecz. Opolanie przez ten czas nie pozwalali odjechać rywalom. Wystarczyła zadyszka, aby faworyci spotkania rozpędzali się coraz bardziej, wieńcząc dzieło okazałym zwycięstwem dwunastoma bramkami.

Im dalej w las, tym Gwardia zaskakiwała coraz bardziej. Najpierw pokonali czterema bramkami NMC Górnika, którego w rewanżu skutecznie odwiedli od jakichkolwiek szans na awans, zwiększając swoją przewagę w dwumeczu do nawet ośmiu goli. W ostatni wtorek opolanie pokonali płocką Wisłę, z którą niemal zawsze przegrywali dwucyfrową różnicą bramek. Wydawało się, że przed Wiślakami zadanie nie jest wyjątkowo trudne, gdyż mieli tylko jedną bramkę straty, zwłaszcza że do składu powrócił Jose de Toledo.

REKLAMA

Zaczęło się od indywidualnych fajerwerków. Ten, który lada moment żegna się z Płockiem, Gilberto Duarte, rzucił dwa wspaniałe gole z dystansu, a tym samym odpowiedział Przemysław Zadura i Kamil Mokrzki wejściem w strefę. Opolanie mimo skutecznych karnych Igora Żabicia i Michała Daszka oraz kary dla Patryka Mauera, wygrali w osłabieniu 2:0, co pozwoliło wyrównać stan meczu w ósmej minucie (4:4). Po karze dla Antoniego Łangowskiego ponownie był remis, z tą różnicą, że był bezbramkowy, a Adam Malcher obronił karnego Żabicia i rzut z dystanu Ivicia. Jednak problemy opolan się piętrzyły. Łangowski otrzymał kolejną karę, a dosłownie kilka chwil później Kamil Mokrzki otrzymał swoją pierwszą "dwójkę".  Mimo kolejnego rzutu z siódmego metrów obronionego przez "Jogiego", płocczanie odjechali na trzy bramki kwadrans przed końcem.

Ale Gwardia znowu zaskoczyła - najpierw Mateusz Jankowski z akcji, a potem Karol Siwak po kontrze dali w ciągu niecałej minuty kontakt swojej drużynie (8:7). Dziesięć minut przed końcem opolanie, tradycyjnie już w tym sezonie, złapali zadyszkę i tracili piłki, a rzuty były dalekie od celnych. To uruchomiło gospodarzy, którzy odjechali rywalom. Niemal w jednej chwili Marko Tarabochia i Dan-Emil Racotea zwiększyli przewagę do czterech trafień, a zostało jeszcze osiem minut do przerwy dla napędzających się płocczan. Kolejna kontra Lovro Mihicia zwiększyła przewagę do stanu 15:9. Podopieczni trenera Kisiela chcieliby, aby pierwsza połowa trwała jak najdłużej, bo dwoma wspaniałymi interwencjami popisał się Marcin Wichary, a klamrą spiął tę część spotkania Mateusz Piechowski na wynik 17:10. Gwardziści znakomicie ripostowali akcje gospodarzy w czasie dwudziestu minut spotkania, przez większość połowy utrzymując wynik na remisie. Nieuleczalna choroba ponownie dopadła opolan, dzięki której płocczanie okazale prowadzili po trzydziestu minutach, osiągając sześć goli przewagi w dwumeczu.

Po przerwie Wiślacy nie wyszli z dobrego rytmu. "Wichura" obronił  rzuty Mokrzkiego i Zadury, a Duarte i Tarabochia zwiększyli przewagę do dziewięciu trafień. Opolanie w ataku albo nie trafiali w bramkę albo w niewytłumaczalny sposób tracili bramkę, jak na przykład Mateusz Jankowski zupełnie niekryty otrzymał piłkę na koło od Zadury, po czym wypluł ją z rąk. Gdy w 37. minucie Marko Tarabochia dał Wiśle trzecią bramkę z rzędu, dopiero wtedy trener Kuptel poprosił o czas, a w bramce pojawił się Mateusz Zembrzycki (20:10). Wichary skapitulował dopiero po czwartym obronionym rzucie. Do bramki ze skrzydła trafił Karol Siwak, ale w tym czasie mazowszanie odskoczyli na trzynaście goli. Od tej pory bez większych emocji wynik wahał się między jedenastoma-dwunastoma bramkami.

Z ważniejszych wydarzeń, tajemniczą czerwoną kartkę otrzymał Jan Klimków w 47. minucie. W akcji obronnej Zadura zaatakował de Toledo, przez co wydawało się, że to on za chwilę otrzyma karę dwóch minut. Niespodziewanie zupełnie niewidoczny w tej sytuacji Klimków z marszu wyleciał z boiska. W ostatnich minutach Mateusz Piechowski poczuł ogień w rękach. Zanim otrzymał drugie wykluczenie, rzucił dwie bramki z rzędu, zwiększając przewagę do czternastu trafień (32:18). Trzy minuty przed końcem, kiedy płocczanie grali w potrójnym osłabieniu, Lovro Mihić zderzył się z Jose de Toledo. Ucierpiało jego kolano i z grymasem bólu na twarzy zszedł z boiska, zostając opatrywanym do końca meczu. W mozolnym tempie dotrwaliśmy do końca meczu, który zakończył się wynikiem 33:21. Wiślacy nie pozostawili złudzeń, zrobili to co do nich należało, efektownie wygrywając rewanżowy półfinał.

Orlen Wisła Płock - Gwardia Opole 33:21 (17:10)

Orlen Wisła Płock: Borbely, Morawski, Wichary - Daszek 2, Duarte 4, Ghionea 2, Ivić 1, Kowalski, Krajewski 2, Mihić 3, Piechowski 4, Racotea 6, Tarabochia 3, Woźniak, Żabić 3, de Toledo 3

Kary: Piechowski - 4 minuty; Racotea, Żabić, de Toledo, Ghionea - 2 minuty

Karne: 5/9

Gwardia Opole: Malcher, Zembrzycki - Dementiew 3, Jankowski 1, Klimków, Lemaniak, Łangowski 3, Mauer 3, Milewski, Mokrzki 2, Morawski, Siwak 3, Tarcijonas 1, Zadura 4, Zarzycki 1

Kary: Łangowski - 4 minuty; Zadura, Mauer, Mokrzki, Jankowski, Dementiew, Klimków - 2 minuty

Czerwona kartka: Klimków - 47. minuta

Karne: 2/3