2018-04-14 13:30:00
Patryk Dziadura

Derby dla Wybrzeża! Gdańszczanie zagrają o "dziką kartę"

Wybrzeże od początku spotkania kontrolowało wynik, mając jasny cel przed sobą, jakim był baraż o ćwierćfinał Superligi. Dla gdynian było to podsumowanie fatalnego 2018 roku, w którym nie wygrali ani jednego ligowego spotkania.

By nie zakończyć sezonu tym meczem - taki cel przyświecał drużynie Marcina Lijewskiego, którzy w ostatniej kolejce rundy zasadniczej mierzyli się z czerwoną latarnią Superligi, a przy okazji przyjechali do Gdyni zmierzyć się w trójmiejskich derbach. Przyjezdni mieli wprawdzie musieli podnieść rękawice w starciu z rywalem zza miedzy, ale mieli ten komfort, że remis po sześćdziesięciu minutach dawał im pewną grę w dwumeczu o dziką kartę, bez względu na wynik rzutów karnych. W wypadku nie spełnienia tego warunku, gdańszczanie mogli jeszcze liczyć na wyjazdową porażkę Piotrkowianina w Szczecinie. Z drugiej strony, dla Spójni było to pożegnanie z sezonem i ostatnia próba przerwania fatalnej passy 15 meczów bez zwycięstwa. Nie licząc zwycięstwa w Pucharze Polski z Gwardią Koszalin, gdynianie wygrali po raz ostatni 9 grudnia z Meblami Wójcik Elbląg.

REKLAMA

Mecz rozpoczął się z siedmiominutową obsuwą, gdyż czekaliśmy na przyjazd służb medycznych. Gdy rozbrzmiał pierwszy gwizdek, goście lepiej zacząć nie mogli. Dzięki twardej defensywie i bezbłędnej grze w ataku, prowadzili po dziewięciu minutach 2:8, mimo że w międzyczasie na karę zszedł Mateusz Wróbel. Duża w tym zasługa znakomitej dyspozycji Macieja Pieńczewskiego i Łukasza Rogulskiego. Mimo, że trener Nilsson po tym fragmencie zmienił w bramce Mateusza Zimakowskiego stawiając na Marcina Głębockiego, to wciąż żaden rzut nie padł łupem bramkarza gospodarzy aż do 19. minuty (7:12).

Choć Spójnia po fatalnym początku prowadziła wyrównaną grę, nie miała oparcia w grze defensywnej. Liczba trzech obronionych rzutów przez Głębockiego rozczarowuje. Niesamowite jest również to, że od dziesiątej minuty padała bramka za bramkę i do końca pierwszej połowy nikt nie przełamał prowadzenia gości 5-6 bramkami. Jednak koncert dawali wcześniej wspomniani: Pieńczewski, który do przerwy bronił ze skutecznością 42 procent oraz Rogulski wykorzystując skutecznie wszystkie swoje osiem rzutów. W Gdyni nie zanosiło się na trzęsienie ziemi.

Zgodnie z oczekiwaniami, druga połowa nie przyniosła nic szczególnego. Ekipy weszły ospale, jakby pogodzone z wynikiem, a straty mnożyły się po obu stronach. W końcu straty zmniejszył Rafał Rychlewski swoim szóstym trafieniem, zdobywając w ogóle trzy pierwsze bramki dla swojej drużyny po przerwie. Chwilę później Maciej Marszałek dołożył kolejną bramkę, co skłoniło trenera Lijewskiego o wzięcie czasu w 40. minucie (15:18). W ciągu ośmiu minut jego podopieczni zdobyli cztery bramki z rzędu i powiększyli przewagę do siedmiu goli.

Później była już tylko egzekucja w wykonaniu Adriana Kondratiuka, który zwiększał wysokość wygranej swojej drużyny do stanu 18:28. Gdańszczanie w pierwszej połowie pokazali kto ma jasny cel w tym spotkaniu i od pierwszych minut postawili wysoko poprzeczkę, którą konsekwentnie trzymali na tym samym pułapie do sześćdziesiątej minuty. Wybrzeże w pewnym stylu sięga po trzy punkty i będzie czekać do niedzieli na przeciwnika w walce o dziką kartę.

Spójnia Gdynia - Wybrzeże Gdańsk 18:28 (11:17)

Spójnia Gdynia: Głębocki, Michalczuk, Zimakowski - Brukwicki 1, Ćwikliński 2, Jamioł, Krawczenko, Kyrylenko 1, Lisiewicz, Luberecki 2, Marszałek 2, Męczykowski, Pedryc Kamil 4, Pedryc Paweł, Rychlewski 6, Wolski

Kary: Ćwikliński, Pedryc Kamil - 2 minuty

Karne: 4/4

Wybrzeże Gdańsk: Pieńczewski, Suchowicz - Adamczyk 2, Bednarek, Kondratiuk 5, Kostrzewa 2, Marciniak, Papaj 1, Podobas, Prymlewicz 5, Rogulski 9, Salacz 1, Sulej 2, Wołowiec 1, Wróbel

Kary: Wróbel, Bednarek, Salacz, Adamczyk - 2 minuty

Karne: 4/4